Kryzys w fińskich skokach trwa. Wydawać by się mogło, że w kraju świętego Mikołaja brakuje młodych, uzdolnionych skoczków, może chęci do skakania, a może najlepszym odbiła 'sodówka’? Załóżmy, że każdy kraj czeka kryzys, gdy odchodzi generacja skoczków wybitnych – Ahonen, Hautamaeki, Jussilainen… Stała obecność Austrii w czołówce od co najmniej kilkunastu lat zdaje się jednak zaprzeczać tej teorii.
Przyczyna najprawdopodobniej tkwi gdzie indziej. Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi… o pieniądze. W fińskich skokach od dobrych kilku lat brakuje odpowiednich funduszy na rozwój tej dyscypliny, co więcej – na utrzymywanie na przyzwoitym poziomie dotychczasowych standardów. Nie
pojawiają się nowi, młodzi i zdolni do ciężkich treningów skoczkowie, ponieważ w tej dyscyplinie sportu, nie widać tam przyszłości. Przede wszystkim jednak wybitni szkoleniowcy nie chcą podjąć się pracy na stanowiskach trenerów, a funkcja trenera kadry narodowej, jest tyle prestiżowa, co niechciana. W Finlandii coraz mniej osób uważa, że Pekka Niemelae spełnia się na tym stanowisku i że dobrze prowadzi kadrę. Jest jednak trenerem „z rozsądku", z konieczności, ponieważ żaden inny szkoleniowiec nie chce podjąć się niepewnej – także pod względem finansowym – pracy. Zatem – stagnacja.
Nie można powiedzieć, że w Finlandii brakuje dobrych szkoleniowców, czy dobrych skoczków. Jak mówi nam jeden z tamtejszych szkoleniowców, Kimmo Kykkaenen – zawodników na poziomie solidnego Lauri Asikainena jest na ten moment w Finalndii nawet około siedmiu. Nie dostają jednak możliwości na start, zapewne – także z braku funduszy.
Sami skoczkowie startujący w międzynarodowych zawodach najwyższej rangi narzekają też na problemy z techniką, co może wiązać się z nieodpowiednim przygotowaniem. Poza tym jak mówią, każdy trener w Finlandii ma inne zdanie na temat szkolenia, mówi co innego, co jest dowodem na brak jednolitego systemu szkolenia. Problemy finansowe tylko ten kryzys pogłębiają, atmosfera się pogarsza i tak to wszystko się negatywnie nakręca.
Jak wiadomo, Asikainen wiedzie teraz prym jeśli chodzi o tamtejsze skoki, w Turnieju Czterech Skoczni w pewnym momencie został nawet sam. Fińscy kibice wspominający dawną potęgę nie mają zbyt wielu powodów do radości, czy emocjonowania się, kiedy występ ich reprezentantów ogranicza się w całych zawodach do kilkusekundowego skoku jednego zawodnika, który de facto – o podium, jak na razie może tylko pomarzyć.
Fińskich skoków nie omija też najzwyklejszy pech – kontuzja Happonena, słabsza forma Larinto, problemy z prawem Harriego Olli, jakby tego było mało – najlepsza fińska skoczkini – Julia Kykkanen również nabawiła się nieszczęśliwego urazu. W związku z tym w sukurs postanowił wyruszyć Janne Ahonen. Fin kończył karierę dwukrotnie. Już drugi powrót był traktowany jako decyzja nieprawidłowa. Teraz trudno nawet do zamysłu Janne podchodzić w 100% poważnie. Większość fachowców, ale i samych zawodników – także fińskich – uważa, że to zły pomysł i wyraża się o tym co najmniej – sceptycznie. Cel powrotu Ahonena jest jasny – chce indywidualnie zdobyć olimpijski medal w Soczi, którego brakuje mu w sportowym dorobku. Każdy kibic z sentymentem wspomina występy „Maski" w Pucharze Świata i pewnie z uśmiechem będzie obserwować go na skoczni, czy jednak uśmiech będą wzbudzać jego sportowe wyczyny? Można w to powątpiewać. Dodatkowo – co mogą poczuć młodzi, kiedy starszy kolega wraca po dwóch latach przerwy, kiedy oni sobie nie radzą?
Do skakania powraca też Anssi Koivuranta, jednak nie należy spodziewać się, że od razu wskoczy do czołówki, osłabiony rehabilitacją. Co więcej – nigdy nie był on zawodnikiem wybitnym, patrząc na pucharowe wyniki w skokach.
Podkreślmy, że kondycja fińskich skoków leży na sercu całemu narciarskiemu światu. Przecież każdy z nas zachwycał się dominacją bardzo mocnego Ahonena, czy też fantastycznymi lotami Hautamaekiego na Letalnicy. Problem jednak w tym, że Finowie sami muszą się uporać z dręczącymi ich problemami u podstaw, począwszy od treningu najmłodszych, przez kłopoty finansowe, kończąc na systemie szkolenia. Oby wyciągnęli wnioski z błędów – i podnieśli się niczym Feniks z popiołów.
Bartosz Leja