Okres zmagań sportowców w Igrzyskach Olimpijskich w Soczi już za nami. Zawody były niezwykle udane dla Polaków, nie tylko za sprawą Kamila Stocha ale także Justyny Kowalczyk, panczenistów i panczenistek. Adam Małysz w rozmowie Przeglądu Sportowego podsumowuje najważniejszą sportową imprezę sezonu.
Igrzyska jakie przygotowali Rosjanie przeszły do historii. Nie zabrakło rozmachu przy ceremoniach otwarcia i zamknięcia imprezy czterolecia. Było zamieszanie z miejscami zakwaterowania, problemy ze śniegiem na niektórych arenach oraz polski hymn rozbrzmiewający w Soczi aż czterokrotnie. Adam Małysz rywalizację oglądał za pośrednictwem telewizji, jednak jak sam przyznaje było to równie ciężkie doświadczenie jak olimpijskie starty kiedy był czynnym skoczkiem.
Robert Błoński: Podobają się panu igrzyska w Soczi?
Adam Małysz: Dziwnie mi się je ogląda w telewizji. Na czterech poprzednich zimowych igrzyskach występowałem jako sportowiec. Teraz widzę, że obiekty wyglądają pięknie, choć poziom sportowy mnie nie urzekł. Nie umiem dostrzec niczego wyjątkowego, nie mam poczucia, że dzieje się coś wielkiego. Letnie igrzyska w Londynie też oglądałem, tam było więcej gwiazd. Tutaj cieszą i wzruszają mnie wyłącznie medale Polaków. W poprzednią sobotę, po konkursie skoków, to aż mi się łezka w oku zakręciła. W życiu bym się nie spodziewał czterech złotych medali – nasi odpalili z grubej rury. Każdy z krążków był niesamowity, a konkurs na dużej skoczni przeżywałem jakbym to ja miał skakać. Kiedy przed drugim skokiem Kamil siedział na belce, „pikawa” waliła mi jakbym to ja tam był. Myślałem, że po medalu na średniej skoczni będzie mu łatwiej, a wygrał tylko o 1,3 m czyli niecały metr. Zawodnik, który przeżył kiedyś coś podobnego, potrafi wczuć się w sportowca, którego widzi w telewizorze. Patrzyłem, kto jak oddycha. Niemiec Freund wzdychał, był „ugotowany” przed skokiem, presja go sparaliżowała. Na igrzyskach nerwów nie uniknie nikt. Nie pomoże żaden psycholog. Ale jak ktoś jest w niebotycznej formie, jak Kamil, to stres może pomóc. On potrafił się opanować. Skakał z wielką determinacją i zaangażowaniem, był pewny. Nawet z lekko zepsutego drugiego skoku na dużej skoczni potrafił wyciągnąć złoty medal, choć bujało nim w powietrzu.
Orzeł z Wisły nie szczędzi słów pochwały dla podwójnego medalisty olimpijskiego z Soczi. Sukces jaki osiągnął Kamil Stoch na zawsze wpisał się w historię skoków narciarskich.
Robert Błoński: Po dwóch olimpijskich złotach Kamila w kraju wybuchła debata: kto lepszy – Stoch czy Małysz?
Adam Małysz: To nasza głupia mentalność, ale zawsze tak będzie. Ja stawiam sprawę jasno, już powiedziałem w Przeglądzie, a teraz powtórzę: Kamil jest lepszy, bo wygrał dwa złote medale olimpijskie, których ja nie mam. Ale nikt mi nie zabierze sukcesów i nie poczuje, ile wyrzeczeń kosztowała mnie droga na szczyt.
Po raz kolejny została również poruszona kwestia obecności Adama Małysza jako attache polskiej reprezentacji olimpijskiej. Czterokrotny zdobywca Kryształowej Kuli wyjaśnił sprawę, która wśród kibiców wywołała sporo zamieszania.
Robert Błoński: Nie było szans, żeby jednak pojechał pan do Soczi?
Adam Małysz: Rozdział attache olimpijskiego zamknąłem. Chciałem jechać i zobaczyć z trybun, jak Polacy skaczą, jeżdżą na nartach i się ślizgają. Propozycja od PKOl. wyszła dwa lata temu. Zgodziłem się. Zapytałem, czy będzie mogła jechać ze mną Iza – chciałem zapłacić wszystkie koszty za żonę. Usłyszałem, że tak, więc poprosiłem o pomoc w zorganizowaniu wyjazdu i ruszyłem na Rajd Dakar. Wróciłem i okazało się, że Iza jednak jechać nie może. Rozpętała się burza, choć powiedziałem, że pojadę bez żony, której obiecałem, że jak wszystko ucichnie, to wybierzemy się do Soczi prywatnie. Nie przypuszczałem, że honorowego attache obowiązują takie same prawa jak olimpijczyka. Miałem chodzić w ubraniach PKOl. bez naszywek, ale moi sponsorzy nie mogli wycofać się z zaplanowanych wcześniej kampanii reklamowych w Polsce. Na miejscu nie złamałbym żadnego przepisu, ale groził mi skandal, odebranie akredytacji i wyrzucenie z wioski olimpijskiej za reklamy z moim udziałem w Polsce. Szkoda, ale ja już swoje na igrzyskach przeżyłem.
Wielu sympatyków narciarstwa chętnie by zobaczyło Adama Małysza jeszcze raz na rozbiegu skoczni narciarskiej. Padają nawet słowa, że skoro Janne Ahonen mógł wrócić, to dlaczego Polak nie może uczynić tego samego? Małysz sprawę powrotu komentuje krótko.
Robert Błoński: Nigdy nie był pan blisko powrotu na skocznię?
Adam Małysz: Jak kończyć, to raz i porządnie. Nigdy nie żałowałem, skończyłem z medalem MŚ w Oslo i na podium PŚ czyli tak jak zawsze chciałem, na szczycie. Ale skoki do dziś mi się śnią. Najczęściej, że przeskakuję skocznię. Szybko uciekłem w rajdy samochodowe, nie miałem czasu zadręczać się myślami, czy nie za wcześnie skończyłem. W 2011 roku, od swojego fińskiego trenera Hannu Lepistoe usłyszałem „przyrzeknij, że nie wrócisz”. Odpowiedziałem „masz moje słowo”. Tego się trzymam. Skokom poświęciłem całe życie, rajdy są nowym wyzwaniem. Sport sprawia mi ogromną frajdę, zawsze dodaje mi skrzydeł.
Cały wywiad z Adamem Małyszem można przeczytać na stronie Przeglądu Sportowego.
Źródło: Przegląd Sportowy