W przeddzień konkursów w Engelbergu pojawiały się głosy mówiące o tym, że zawody te często bywały przełomem dla biało-czerwonej kadry. Teraz wiemy już, że tak nie było, a skoki Polaków, w przeciwieństwie do prób rywali, nadal pozostawiają sporo do życzenia. – Mamy sporo obserwacji i chcemy to wdrożyć w najbliższych dniach – zapewnia trener Łukasz Kruczek.

W niedzielnej rywalizacji w serii finałowej znalazło się trzech reprezentantów Polski (Stoch, Murańka, Kot), jednak stanowili oni tylko tło zmagań najlepszych, plasując się pod koniec trzeciej dziesiątki. Tym samym pękł balonik z napisem „Engelberg”, który pompowali eksperci, jak i działacze na czele z prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniuszem Tajnerem. Wątpliwości rozwiewa trener biało-czerwonych. – Ci, którzy mówili o przełomie, za bardzo żyją historią. Gdzieś w podświadomości utarło się, że Engelberg działa jak przełącznik i później wszystko gra. Niestety tak nie jest i sama miejscowość tego nie rozwiąże. Miniony weekend traktuję jako jedną z większych porażek, jakie miałem okazję doznać. Na każde zawody jedziemy jednak z nastawieniem dobrych skoków i skutecznej rywalizacji.

Kruczek zauważa jednak pojedyncze pozytywy w aktualnej sytuacji. – Trzeba rozdzielić dobre skakanie od dobrego skakania w zawodach. Jak pokazują treningi, nawet te oficjalne, widać że zawodnicy mają możliwości i umiejętności skakania. Problem mamy taki, że nie do końca przekładamy to w zawodach. Nie jest to duża strata, ale przy tak ciasnych zawodach każdy metr to od razu kilka pozycji „w plecy”. Brakuje dwóch, trzech i zamiast miejsca w 20 jest poza finałem… – mówi.
Najbardziej niepokojąca jest słaba forma lidera polskiej kadry, Kamila Stocha, który w poprzednich sezonach był w stanie walczyć o pucharowe podia. Teraz u skoczka z Zębu jest widoczna zaskakująca niemoc. – Nie jest tak, że więcej u Kamila jest skoków rozczarowujących, ale faktycznie dosyć często taki słabszy skok się zdarza. Kamil bardzo szybko chce wrócić do dobrego skakania, to dotyczy wszystkich zawodników, jednak często powoduje problemy – tłumaczy polski szkoleniowiec.

Wracając na chwilę do wczorajszej rywalizacji na Gross-Titlis-Schanze przypomnijmy, że poza finałową trzydziestką znalazło się czterech Polaków (Hula, Kubacki, Stękała, Żyła) i ich występ, może poza debiutującym Stękałą należy uznać za bardzo nieudany. Jak ich start ocenia trener Kruczek? – Piotrkowi przede wszystkim brakuje pewności siebie. Pojawiają się w głowie różne koncepcje skakania, a wystarczy tylko realizować jeden schemat który działa. Po niedzieli nie ma specjalnie powodów do pochwał. Można trochę przyczepić się do decyzji jury o podnoszeniu rozbiegu dla poprawy widowiska w momencie, kiedy warunki i tak zaczęły się poprawiać. Takie zagranie trochę nie fair dla zawodników, którzy skakali z niższego w gorszych warunkach. No ale cóż, widowisko jest w tej kwestii najważniejsze.
40-letni szkoleniowiec zapytany o spostrzeżenia dotyczące świetnych skoków norweskich, słoweńskich i niemieckich rywali oraz o plany na najbliższy czas, odparł: – Na razie wracamy. Pogoda uniemożliwiła nam powrót zgodnie z planem i mamy dzień poślizgu. Musimy wszystko zaplanować, zamierzamy trenować. Gdzie i kiedy – decyzja będzie dziś po południu. Mamy sporo obserwacji i chcemy to wdrożyć w najbliższych dniach. 23 grudnia będzie podany skład na Turniej Czterech Skoczni.
rozmawiał Bartosz Leja