Andreas Stjernen, Johann Andre Forfang, Daniel-Andre Tande oraz Robert Johansson dokonali w poniedziałek wielkiego wyczynu: po raz pierwszy w historii skoków zdobyli złoty medal olimpijski dla Norwegii w rywalizacji drużyn. Dla niektórych z nich to nie tylko najwyższe osiągniecie w dotychczasowej karierze, ale również rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu.
Koniec życia w cieniu ojca

29-letni Andreas Stjernen żył dotąd "w cieniu" swojego ojca, Hroara, który w latach 80. ubiegłego wieku pięciokrotnie stawał na podium Pucharu Świata. W sezonie 1986/1987 był piątym skoczkiem klasyfikacji generalnej, zaś w 1987 roku zdobył drużynowe srebro Mistrzostw Świata w Oberstdorfie. Mistrzostwo olimpijskie to dla Andreasa okazja do wyjścia z cienia utytułowanego taty. – Zawsze porównywano mnie z nim. Od dziś nikt nie będzie przypominał mi Bischofshofen 1985 – powiedział świeżo upieczony złoty medalista olimpijski z drużyny nawiązując do pierwszego pucharowego triumfu ojca.
Dwa medale olimpijskie to wspaniała zapłata za wysiłki, jakie dla uprawiania skoków poniósł Johann Andre Forfang oraz jego rodzina. Zawodnik z Tromsoe w dzieciństwie obok domu zbudował sobie skocznię, na której trenował po szkole. Kiedy nieco podrósł, cała rodzina wraz z tatą Hugo za kierownicą przemierzała Norwegię w przyczepie kempingowej, aby młody Johann mógł rozwijać swój talent i konkurować z najlepszymi.
PyeonChang ostatecznie będzie bardzo dobrze kojarzyć się również czwartemu skoczkowi obecnej odsłony PŚ, Danielowi Andre Tande. 24-latek mocno jednak denerwował się podczas drużynowego startu – Wciąż miałem w głowie, że możemy zapisać się złotymi zgłoskami w sportowej historii Norwegii i czułem z tego powodu napięcie. Ponadto, nie lubię skakać na początku stawki w zawodach drużynowych, bo potem czuję ogromne nerwy czekając na rozstrzygniecie konkursu – powiedział sportowiec z Konsbergu, który występ w pierwszej grupie konkursowej zawdzięcza... Andersowi Fannemelowi. To właśnie jego kolega z drużyny zasugerował trenerowi Stoecklowi, że mocny Tande powinien rozpoczynać starty "Wikingów". – Ta zima jest dla mnie niesamowita. Mistrzostwa Świata w lotach, teraz medal olimpijski. Pokazałem, że stać mnie na wiele – podsumował Daniel Andre Tande.
Magiczne wąsy, bez których nie byłoby medali
Z aż trzema medalami z Korei Południowej wyjedzie Robert Johansson, zawodnik, który dwa lata temu poważnie myślał o zakończeniu kariery. – Robert przebił w PyeongChang szklany sufit. Właśnie to poradziłem mu, kiedy chciał rzucać skoki – zdradził ojciec 27-latka, Gorm.

Swego rodzaju komfort psychiczny w finale zapewniły Johannsonowi dalekie skoki jego kolegów z drużyny. – Próby moich poprzedników pozwoliły uzyskać około 20 punktów przewagi nad przeciwnikami przed moim ostatnim skokiem. Kiedy zasiadłem na belce, zdałem sobie sprawę, że zrobiliśmy świetną robotę i że nikt nie wyrwie już nam olimpijskiego złota – wyznał 27-latek.
Po serii sukcesów Johnassona, Norwegię opanowała swojego rodzaju gorączka. Tamtejszy biegacz długodystansowy, Henrik Ingebrigtsen w hołdzie dla zawodnika z Lillehammer zamierza zapuścić wąsy na wzór potrójnego medalisty XXIII ZIO. – Zarost Roberta niewątpliwie ma coś wspólnego z jego sukcesami na Igrzyskach Olimpijskich. Śmiało użyłbym określenia „magiczne wąsy”. Bez nich nie byłoby medali – stwierdził Ingebritsen. Z kolei komik Einar Toernquist obrał sobie Johanssona za ulubiony temat swoich ostatnich występów.
Łzy ojca norweskiego „dream teamu”
Łez szczęścia po olimpijskim konkursie drużynowym nie krył szkoleniowiec Norwegów, Alexander Stoeckl. – Dopóki ostatni zawodnik nie oddał swojej próby, nie wierzyłem, że sięgniemy po złoto. Nigdy nic nie wiadomo. Podczas konkursu towarzyszyły mi ambiwalentne emocje. Wszyscy przyszli dziś na skocznię ze ściśniętymi z nerwów żołądkami. Wiedzieliśmy, że każdy skok musi być możliwie najlepszy, aby nawiązać walkę z czołówką. Zdawałem sobie sprawę, że moi podopieczni mają potencjał, aby przełamać złą olimpijską passę. Ustanowiliśmy sobie taki cel i każdy dał z siebie wszystko. Trzy drużyny były na bardzo wysokim poziomie, walka z nimi nie była łatwa. Jednak finalnie, to my cieszymy się ze zwycięstwa – powiedział selekcjoner "Wikingów". – Nasza praca daje dzisiaj owoce. Celem było wykształcenie jak największej liczby światowej klasy zawodników, co z kolei stanowiło motywację do działania dla całego sztabu. Mamy wspaniałych skoczków, profesjonalny sztab szkoleniowy i wsparcie oraz silną psychikę jako zespół. Wszyscy zapracowaliśmy na ten medal – wyznał pochodzący z Austrii trener.
Odczucia Stoeckla podzielał również dyrektor ds. skoków narciarskich w Norweskim Związku Narciarskim. – To najdonioślejszy dzień w norweskich skokach, jaki przeżyłem – podsumował Clas Brede Braathen.
Magdalena Janeczko
źródła: nrk.no / vg.no