You are currently viewing Norwegowie cieniem drużyny sprzed roku, Stjernen ratuje honor w Turnieju
Andreas Stjernen (fot. Adrian Kyć)

Norwegowie cieniem drużyny sprzed roku, Stjernen ratuje honor w Turnieju

Norwescy zawodnicy w obecnej odsłonie Pucharu Świata mają za sobą trudny początek. Pamiętając poprzednie  znakomite sezony, obecne lokaty zawodników z Kraju Wikingów mogą zaskakiwać. Warto dodać, że ekipa pod wodzą Alexandra Stoeckla w sezonie 2017/2018 z dużą przewagą wygrała klasyfikację Pucharu Narodów, a co ważniejsze drużynowo sięgnęła po złoto Igrzysk Olimpijskich w PyeongChang. Obecnie ciężko upatrywać w norweskiej ekipie lidera na miarę Daniela Andre Tande choćby z minionych sezonów.

 

Jeszcze w poprzednich zimach Norwegowie skakali jak natchnieni, a Kamil Stoch z Richardem Freitagiem walczyli z ich potęgą niczym niegdyś osamotniona na trasie Justyna Kowalczyk rywalizowała z ekipą norweskich biegaczek. Liczby mówią same za siebie, Norwegowie w ubiegłym sezonie wygrali aż sześć z siedmiu konkursów drużynowych, ponadto w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w czołowej dziesiątce znalazło się 4 reprezentantów tego kraju - Daniel-Andre Tande (3. miejsce), Robert Johansson (5. miejsce), Johan Andre Forfang (7. miejsce), Andreas Stjernen (8. miejsce).

 

Aktorzy drugoplanowi

Sięgając pamięcią do pierwszego konkursu w czterdziestej już kampanii Pucharu Świata, do głowy przychodzą mi dwa obrazy. Pierwszym z nich jest zwycięstwo Polaków w konkursie drużynowym, drugim dyskwalifikacja Roberta Johanssona za nieprawidłowy kombinezon i w efekcie zaledwie 10. miejsce Norwegów w konkursie drużynowym. Wydawało się, że jest to tylko wypadek przy pracy, jednak jak się później okazało, wcale tak nie było…

Ekscytując się świetnymi wynikami i metamorfozą Piotra Żyły, a także rewelacyjnym zawodnikiem z Kraju Kwitnącej Wiśni, którego już chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, zapomnieliśmy o dawnej świetności Norwegów i o tym, że ten skandynawski kolos zaczyna się chwiać. Nie trzeba być ekspertem z zakresu architektury, żeby wiedzieć, że dany obiekt nie może ostać się bez solidnych fundamentów, taka zasada obowiązuje także w skokach narciarskich. W ubiegłym sezonie fundamentem norweskiej drużyny był Daniel-Andre Tande i popularny wąsacz Robert Johansson, którzy byli pewnymi punktami w zespole Alexandra Stoeckla. Jak skaczą dziś?

Tande w tej edycji Pucharu Świata punktował zaledwie dwukrotnie, zajmując miejsca w końcówce stawki (24. miejsce w Kussamo i 21. lokata w Niżnym Tagile)! Dużo lepiej natomiast wygląda położenie zawodnika stylizowanego na Adama Małysza, który regularnie punktuje, nie są to jednak lokaty, do których Johansson nas przyzwyczaił. Po 11 konkursach indywidualnych w klasyfikacji generalnej Norweg zajmuje 10. miejsce z dorobkiem 274 punktów.

Nierówną dyspozycję prezentuje także Anders Fannemel. Ten 28-letni zawodnik, dobre skoki przeplata słabszymi i ma problemy z ustabilizowaniem swojej formy. Na 10 rozegranych do tej pory konkursów, sztuka awansu do najlepszej trzydziestki udawała mu się sześciokrotnie, jednak zajmowane lokaty, może poza 7. miejscem w Niżnym Tagile, znacznie odbiegają od ambicji byłego rekordzisty świata w długości lotu.

Przed rozpoczęciem 67. Turnieju Czterech Skoczni najwięcej nadziei norwescy kibice pokładali w urodzonym w norweskim Tromsø Johannie Andre Forfangu. 24-letni skoczek był jedynym reprezentantem swojego kraju, który w tym sezonie miał szansę z dumą zaśpiewać „Tak, kochamy ten kraj”, czyli ojczysty hymn. Ta sztuka udała mu się 1 grudnia 2018 roku podczas zawodów rozgrywanych na rosyjskiej ziemi. Dzień później zajął 2. lokatę przegrywając bój o zwycięstwo z latającym samurajem – Royou Kobayashim. Od tamtej pory forma Johanna Andre Forfanga zdaję się spadać po równi pochyłej. Z dorobkiem 667,5 punktu, po 3 konkursach Turnieju Czterech Skoczni, ten utalentowany zawodnik zajmuje odległe 18. miejsce w klasyfikacji całego turnieju.

 

Nadzieja ma na imię Andreas

Jedyną nadzieją dla Norwegów na sukces w Turnieju Czterech Skoczni jest Andreas Stjernen. Po zawodach w Innsbrucku, 30-letni zawodnik może poszczycić się 3. miejscem w klasyfikacji 67. Turnieju Czterech skoczni. Paradoksalnie ten doświadczony 30-letni zawodnik, który jeszcze po sezonie 2017/2018 rozważał zakończenie kariery, stał się numerem jeden w kadrze Alexandra Stoeckla. Wielką zasługę trzeba przypisać byłemu skoczkowi narciarskiemu, mistrzowi świata z 2013 roku, Andersowi Bardalowi, dzięki któremu Stjernen postanowił nie zawieszać kariery.

- Ojciec Andreasa, Hroar ​​Stjernen, zapytał mnie, czy mogę porozmawiać z jego synem. Najważniejszą rzeczą było uzyskanie wyjaśnienia, co powinien zrobić - mówi 36-letni Bardal. Obaj skoczkowie zjedli razem obiad i rozmawiali o dalszej sportowej drodze. Były gwiazdor norweskich skoków powiedział swojemu młodszemu koledze, że kiedy postanowił się poddać, czuł się całkowicie wykończony. W końcu jednak postanowił skakać dalej i  został mistrzem świata indywidualnie i drużynowo, zdobył dwa medale olimpijskie, siedem razy wygrał Puchar Świata, a co najważniejsze wygrał klasyfikację generalną (w sezonie 2011/2012). Nigdy nie żałował tej decyzji.

Podczas rozmowy z Andreasem nie miałem wątpliwości, że bardzo chciał dalej skakać na nartach. Dopóki istnieje motywacja i istnieje rozwiązanie, nie ma powodu, aby odwieszać narty na kołek - stwierdził.  Dobre rady zaowocowały. Jeśli po zawodach w Bischofshofen Norweg utrzyma przewagę i odeprze atak co najmniej trzyosobowego peletonu (Kamila Stocha, Stephana Leyhe i  Romana Koudelki), który parafrazując żargon kolarski, siedzi mu na nartach, będzie mógł cieszyć się z podium w całym turnieju. Warto również dodać, że Andreas Stjernen ma szansę „przeskoczyć” w całym turnieju także Niemca Markusa Eisenbichlera (wicelidera turnieju), do którego traci zaledwie 4,2 punktu, czyli w przybliżeniu około 3 metrów. Sam zainteresowany w dosyć lakoniczny sposób komentuje własne skoki: - Dobrze jest znowu tak skakać. Jestem bardzo szczęśliwy.

 

źródło: fis-ski.com / nettavisen.no / aftenposten.no

 

Dodaj komentarz