Pech nie opuszcza norweskich skoczków narciarskich! Podczas niedzielnego konkursu groźnie wyglądający upadek zanotował Thomas Aasen Markeng. Według wstępnych informacji nie można wykluczać nawet zerwania więzadeł w kolanie.

19-letni skoczek miał niemal wymarzony początek sezonu w Pucharze Świata. Po 22. miejscu w Wiśle, 10. w Ruce i 5. w Niżnym Tagile wydawało się, że jest na fali wznoszącej. W pierwszej serii indywidualnych zmagań w Klingenthal, tuż po wylądowaniu przydarzył mu się jednak nieszczęśliwy upadek. Norwegowi przy prędkości około 100 km/h rozjechały się narty, po czym jego lewe kolano mocno się wykrzywiło, a on sam runął na zeskok.
Markeng nie zdołał się podnieść o własnych siłach i już po chwili były przy nim służby medyczne, które położyły go na noszach. Reprezentant Kraju Wikingów został przetransportowany karetką do szpitala, w którym zostały mu wykonane pierwsze niezbędne badania. Lekarze szczęśliwie wykluczyli urazy kostne, jednak póki co nie wiadomo, czy ucierpiały więzadła w kolanie. To typowa „kontuzja skoczka”, która zazwyczaj wyklucza sportowców na kilka długich miesięcy z jakichkolwiek treningów, nie mówiąc nawet o rywalizacji na skoczni.
Jak poinformował Norweski Związek Narciarski, Thomas Aasen Markeng przejdzie szczegółowe badania, a dokładnie rezonans magnetyczny, już po powrocie do Oslo. Dzisiaj w kraju dowie się zatem, jak poważny jest uraz, którego nabawił się w Niemczech.
Przypomnijmy, że ostatnie tygodnie 19-latka z Vingrom koło Lillehammer obfitują w przeróżne, mniej, lub bardziej zaskakujące wydarzenia. O ile dobre skoki mistrza świata juniorów może nie są wielką niespodzianką, to deportacja z Rosji była dla niego sporym przeżyciem. Przypomnijmy, że Markeng po przylocie do Moskwy zorientował się, że nie przedłużył ważności paszportu i przez to musiał wrócić do Norwegii, aby te zaległości nadrobić. Podopieczny trenera Alexandra Stoeckla zdołał jeszcze wrócić do Niżnego Tagilu i zająć tam wysokie piąte miejsce.
Markeng został zapamiętany przez kibiców także przez niecodzienny upadek, który przydarzył mu się podczas mistrzostw świata w 2019 roku na skoczni w Innsbrucku. Tam Norweg nie zdołał wyhamować przed bandą okalającą zeskok, z impetem w nią uderzył i przekoziołkował wpadając do strefy dla mediów. Wówczas jednak nie było to tak poważne zdarzenie jak w Klingenthal.
Dodajmy, że jeszcze w piątek podczas treningów w Klingenthal ucierpiał z kolei ówczesny lider PŚ Daniel Andre Tande, który po przypadkowym uderzeniu przez nartę doznał bolesnej opuchlizny stawu skokowego. Norweg ledwo przebrnął kwalifikacje, podczas sobotniej drużynówki pauzował, a w niedzielę był w stanie wyskakać dopiero 18. lokatę. Musiał się zatem pożegnać z żółtym plastronem lidera na rzecz Japończyka Ryoyu Kobayashiego.
źródło: nrk.no / informacja własna