You are currently viewing Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Polacy z Pucharem Narodów, fot. Julia Piątkowska

Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]

Niespełna trzydzieści lat budowania polskich skoków. Dni, miesiące oraz lata walki i pomysłów. Po drodze zdobywane medale, wyróżnienia, liczne osiągnięcia. Możemy śmiało powiedzieć, że polskie skoki są w światowej czołówce. Mamy kadrę naszpikowaną gwiazdami, ale pozostając przy tym drużyną, czyli tym czego brakowało, gdy sukcesy odnosił pierwszy z Wielkich – Adam Małysz.

 

Gdy w 1993 roku w skokach narciarskich powszechny był nowo wprowadzony styl V, polskie skoki były w totalnej rozsypce. Niejako symbolem tych smutnych i bezbarwnych czasów był skok Jarosława Mądrego oddany podczas 41. Turnieju Czterech Skoczni. W internecie krąży nagranie, na którym polski skoczek szybuje… stylem klasycznym, równolegle prowadząc narty. Sytuacja w jakich znajdowały się polskie skoki przypominała narciarza, który ocierając końcówkami desek o bulę, ratuje się przed upadkiem. Krótko mówiąc, była bliska beznadziei.

styl klasyczny fot.watraPL 300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Skoczek szybujący stylem klasycznym (fot. watra.pl)

Teraz, po dwudziestu siedmiu latach jesteśmy tam gdzie już przed laty byli Austriacy, Finowie, czy Niemcy – w czołówce. W międzyczasie dwukrotnie nasza reprezentacja zdobyła Puchar Narodów, a nasi znakomici skoczkowie medale igrzysk, mistrzostw świata czy kilkukrotnie Kryształową Kulę. Zanotowaliśmy skok. Skok, którego najprawdopodobniej żadna reprezentacja w tak krótkim czasie nie zrobiła.

Cofnijmy się do tamtych czasów, kiedy głównym problemem nie było to, kogo wystawić, lecz czy w ogóle kogokolwiek nominować do startu w nadchodzących zawodach. Cały sezon 1992/1993 był beznadziejny. Żaden nasz reprezentant nie zdobył choćby punktu do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Wydawało się wówczas, że takie skokowe potęgi jak: Czechy, Słowacja, Szwecja, Francja są niedoścignione, a my możemy tylko pomarzyć żeby się zbliżyć do zajmowanych lokat przez reprezentantów danych krajów. Bo przecież to był sezon Czecha Jaroslava Sakali, który w klasyfikacji końcowej ustąpił jedynie znakomitemu Andreasowi Goldbergerowi z Austrii, lecz już podczas lotów, skoczek z kraju Rumcajsa nie miał sobie równych. Drugie miejsce wśród lotników zajął Francuz Dider Mollard, dla wielu młodszych kibiców już pewnie skoczek zapomniany.

Zakopane Wielka.Krokiew B.Leja 300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Wielka Krokiew w Zakopanem (fot. Bartosz Leja)

Za sprawą czeskiego trenera Pavla Mikeski, który w 1994 roku objął polską kadrę skoczków, zaczęło dziać się nieco lepiej. Już pod koniec XX wieku liczyliśmy się w skokowym świecie. Swoje pierwsze triumfy odnosił Adam Małysz, a reszta kadry niewiele odstawała od młodego, utalentowanego zawodnika. Przypomnijmy, że dwa sezony życia wyskakał Robert Mateja, który w 1997 roku ostatecznie zajmując piąte miejsce na mistrzostwach świata, otarł się o medal, a ciągle w nie najgorszej dyspozycji pozostawał Wojciech Skupień. Wydawało się wówczas, że może te Czechy nie są lata przed nami…

Jednak były i takie kwestie, które nie pozwalały nam konkurować z zachodem, mianowicie obiekty. Liczyło się Zakopane, które jako jedyne mogło się ubiegać o organizację konkursów rangi Pucharu Świata. Jak wyglądała skocznia w Wiśle, zapewne niektórzy pamiętają. Obiekty w Szczyrku zostały zmodernizowane wiele lat później, a Karpacz, który dziś nie jest czynnym obiektem, został przebudowany na potrzeby mistrzostw świata juniorów zorganizowanych w 2001 roku. Trudno było jednoznacznie ocenić, w którym punkcie polskie skoki się znajdują. W klasyfikacji generalnej za sezon 1998/1999 wesoło nie było. Po kilku wyskokach formy i pojedynczych sukcesach, na pewno nie można było mówić o stabilizacji formy naszych zawodników. Właśnie w tym sezonie pracę zakończył Mikeska, który z pewnością złym trenerem nie był, a być może najwłaściwszym jak na tamte ciężkie i niewdzięczne czasy.

 

Nowe rozdanie

Mateja Robert Szczyrk.2016 fot.B.Leja  300x199 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Robert Mateja (fot. Bartosz Leja)

Wszyscy pamiętamy jak za sprawą Adama Małysza polskie skoki gwałtownie zyskały na wartości. To był fenomen sportowy, który przyczynił się do budowy naszej pozycji w skokach narciarskich. Bez wątpienia to w dużej mierze „Orłowi z Wisły” zawdzięczamy nasz aktualny poziom sportowy. Był Małysz, jednak dalej niestety… pustka. Biorąc pod uwagę całokształt, sportowo było bardzo średnio. Jedyny zryw jaki nastąpił, miał miejsce podczas konkursu drużynowego w Villach, gdzie Biało-Czerwoni sensacyjnie wywalczyli drużynowe podium. Być może ten konkurs nieco zmienił ogólny pogląd na naszą drużynę. Niestety jak się później okazało żaden sportowiec nie poszedł w ślady wiślanina, a kadra nie była już przecież tak wąska jak na początku pracy Mikeski. Było wiele eksperymentów. Niektóre mniej lub bardziej udane, jednak na pierwsze talenty jeszcze przyszło nam trochę poczekać.

Kruczek Mateja Maciusiak fot.M.Grzywa 300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Trenerzy Łukasz Kruczek, Robert Mateja, Maciej Maciusiak (fot. Maria Grzywa)

Gdzie znajdowaliśmy się wówczas jako drużyna? W momencie kiedy polskie skoki znacząco zyskały na wartości, reszta zespołów, z którymi mogliśmy chcieć przed laty konkurować, była w różnej kondycji. Pojawiali się utalentowani zawodnicy jak m.in. u Rosjan Dimitry Vassiliev i Valery Kobelev. Amerykanie mieli Alana Alborna, Słoweńcy Roberta Kranjca, czy Petera Zonte. Nawet Holendrzy i Kazachowie gromadzili punkty do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Były też reprezentacje, które na początku XXI wieku, stopniowo odsuwały się w sportowy cień. Francuzi i Włosi już nie mieli tak dobrej generacji skoczków jak kiedyś. Szwedzi w zasadzie przestali istnieć, pozostawiając tylko w historii dyscypliny zawodników takich jak Jan Boklov, Staffan Tallberg czy Mikael Martinsson. My Polacy – mogliśmy się cieszyć, przecież był Małysz. Mieliśmy skoczka, z którym mało kto mógł się równać, a nadchodzące czasy, choć nikt tego dokładnie nie wiedział, zapowiadały się wspaniale.

 

Miało być lepiej

Adam Malysz Zakopane2019 fot.Bartosz.Leja  300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Adam Małysz (fot. Bartosz Leja)

Po drodze my też marnowaliśmy talenty, w zasadzie jeden, wydawało się wielki. Mateusz Rutkowski w 2004 roku wygrał mistrzostwa świata juniorów, wyprzedzając wówczas znakomitego Austriaka Thomasa Morgensterna. Zdobył kilka punktów do klasyfikacji Pucharu Świata, lecz słuch w kolejnych miesiącach o zdolnym chłopaku zaginął. Kiedy stało się jasne, że Rutkowski na skocznie w „wielkiej formie” nie wróci, mogliśmy uświadomić sobie, że my też popełniamy błędy. Nie odbiło się to mocno na polskich skokach. Do pierwszej drużyny pukali już młodzi skoczkowie: Kamil Stoch, Stefan Hula, Piotr Żyła. Jednak jeszcze nie mogli się równać z Małyszem, który w dalszym ciągu pozostawał osamotniony.

Mogliśmy się uczyć na błędach, jednak na przestrzeni lat możemy odnieść wrażenie, że nikt tak nie marnował talentów młodych skoczków jak Finowie. Możemy sobie wyobrazić, że były ich dziesiątki, a może więcej. Na pewno gdyby było inaczej, nie znaleźliby się w miejscu, w którym teraz się znajdują. Teraz powrót do czasów, w których zawodnicy z Kraju Tysiąca Jezior liczyli się o medale, może potrwać wiele lat. Natomiast w latach 2007-2010, jeszcze nic nie wskazywało na sportową katastrofę.

Wisla Malinka Puchar.Swiata.2013 fot.Stefan.Piwowar 300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Skocznia w Wiśle Malince (fot. Stefan Piwowar)

Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku z bardzo dobrej strony prezentowali się Rosjanie, szerzej o tym pisaliśmy TUTAJ. Pomimo, iż zawsze polskie skoki znajdowały się w lepszej kondycji niż białoruskie, ukraińskie, czy estońskie, to kraje te również potrafiły gromadzić punkty do klasyfikacji generalnej. W naszych skokach biorąc pod uwagę całokształt zaczynało dziać się lepiej. Było widać jak Orlinek w Karpaczu działał już od kilku lat, służąc do treningów czy nawet rozegrania mistrzostw Polski. Kompleks Skalite w Szczyrku był u progu modernizacji, a skocznia w Wiśle Malince miała być gotowa jeszcze na czas, zanim aktywnym skoczkiem przestanie być Małysz. Pomimo braku tak spektakularnych sukcesów jak na początku „Małyszomanii”, skoki w Polsce wydawały się być w dobrej kondycji z perspektywami na „coś jeszcze lepszego”.

 

Czas iść do przodu

Kompleks skoczni w Szczyrku 1200x800 300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Skocznie w Szczyrku (fot. Anna Trybuś)

Zakończenie kariery przez Małysza, z perspektywy czasu nie było przepełnione smutkiem i żalem. Raczej  był to piękny happy end, z którego mógł się cieszyć główny aktor. Nasz najlepszy wówczas skoczek rozpoczynał karierę, gdy polskie skoki przeżywały kryzys, a zostawił je w czasie rozkwitu formy Kamila Stocha. Sam skakał bardzo dobrze, zdobywając miesiąc przed końcem kariery szósty medal mistrzostw świata, a ostatnie zawody sezonu i kariery kończąc na podium. Odejście Mistrza było zamknięciem pewnego rozdziału. Nasze skoki nie były pojedynczą indywidualnością, a stały się drużyną, która w kolejnych latach udowodni swoją siłę.

Gdy my szliśmy do przodu, sytuacja w innych krajach nie wyglądała już tak kolorowo. Szwedzi nie punktowali. Jedynym miejscem, które przypominało tam o skokach były obiekty w Falun. Włosi i Francuzi, gdyby połączyć ich siły być może zgromadziliby łącznie 200 punktów do klasyfikacji generalnej PŚ, lecz i tak był to wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań. Amerykanie i Kanadyjczycy też nie nawiązali do wyników swoich poprzedników. W skokach kanadyjskich pojawił się Mackenzie Boyd-Clowes, lecz i jemu do sukcesów Steve’a Collinsa czy Horsta Bulaua pozostawało bardzo daleko.

Harrachov Certak fot.S.Piwowar 300x199 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Skocznie w Harrachovie (fot. Stefan Piwowar)

Największy zjazd obok wspomnianych wcześniej Finów, zaliczyli Czesi. Nasi południowi sąsiedzi jako drużyna stali się zespołem wiekowym, bez perspektyw, bez młodych talentów. Obiekty w Libercu wypadły z karuzeli PŚ, a jedynym obiektem, który uzyskiwał zgodę FIS na przeprowadzenie Pucharu Świata pozostawał Harrachov. Do czasu. Tam też nie działo się dobrze. Gdyby ktoś zakładał, że ostatnimi zawodami będą „mistrzowskie loty”, a kilka lat później skocznia popadnie w ruinę, zapewne czescy kibice by nie dowierzali w tak przedstawianą przyszłość. Tak się niestety stało, podobnie jak z czeską drużyną. Można powiedzieć, że stan ich obiektów przypomina obecną formę sportową. Liberec aktualnie próbuje powrócić do kalendarza Letniego Grand Prix i Pucharu Świata, lecz nic z tego nie wychodzi. Sytuację opisuje najdosadniej forma jednego z liderów czeskich skoków Romana Koudelki, który mimo chęci i starań nie może zbudować formy jaką prezentował w latach 2010-2016. Wśród drużyn nieco bardziej egzotycznych progres sportowy zaliczyła Bułgaria za sprawą jedynego Vladimira Zografskiego, a nawet Estonia… dopóki skakał Kaarel Nurmsalu.

 

Szczyt możliwości?

W teraźniejszych skokach narciarskich liczy się sześć reprezentacji, siedem z doskoku (zaliczając Szwajcarię). To mało. Klasyfikację Pucharu Narodów można śmiało oddzielić grubą kreską na pół, tworząc z tego dwie ligi piłkarskie. Tak to niestety wygląda. Pomimo, iż kiedyś ze względów geopolitycznych było mniej rywalizujących krajów, skoki były wyrównane i jakby bardziej „romantyczne”. Gdzie my byliśmy po reformach związanych z przejściem ze stylu klasycznego na styl V – postarałem się opisać, jeśli coś ominąłem… z pewnością wychwyciliście drogę, którą polskie skoki przeszły. Teraz jesteśmy w czołówce, być może na szczycie, jednak odnoszę wrażenie, że wraz z naszymi sukcesami, reszta niegdyś znakomitych skokowych nacji zaginęła we wspomnianej „drugiej lidze”. Nie umniejsza to nam sukcesu. Lata walki, szkolenia, bitew ze sprzętem. Udało się!

Kamil Stoch Planica.2017 fot.JP  300x200 - Trzydzieści lat w polskich skokach, czyli jak dolecieliśmy do czołówki [FELIETON]
Kamil Stoch (fot. Julia Piątkowska)

Od pamiętnego skoku Mądrego minęło 27 lat. Narty, które podczas jego lotu ściśle przylegały do siebie, teraz szybują pewnie i szeroko. Wydawać się może, że od tego czasu polskie skoki nieśmiało lub bardziej odważnie rozwijały się z roku na rok. Jak wszędzie pojawiły się wzloty i upadki. Pozostaje nam – kibicom teraz wierzyć, że to nie będzie maksimum. Że to co zostało wypracowane przez prawie trzydzieści lat, nie zostanie zmarnowane. Wierzę, że nie pójdziemy śladem innych wielkich, przestając się liczyć w walce. Stosunkowo łatwo się wdrapać na szczyt, trudniej się na nim utrzymać. Jedno pozostaje niezmienne. Przez wspomniany czas, niczym pięściarz podnieśliśmy się i wygraliśmy walkę, dwukrotnie posyłając naszych rywali na deski, zdobywając jako zespół Puchar Narodów. Niech młodzi będą mieli szansę pójść tym śladem.

 

Michał Pasek,
informacja własna

 

Dodaj komentarz