You are currently viewing Była nadzieją skoków kobiet. Joanna Kil: „Liczyłam na wsparcie. Trzeba mieć plan B”
Joanna Kil (fot. Julia Piątkowska)

Była nadzieją skoków kobiet. Joanna Kil: „Liczyłam na wsparcie. Trzeba mieć plan B”

Kilka lat temu Joanna Kil była jedną z najbardziej perspektywicznych polskich skoczkiń. W kolejnych sezonach próbowała swoich sił w raczkującej w naszym kraju kombinacji norweskiej kobiet. Od wielu miesięcy nie pojawia się jedna na skoczni. – Mój udział w sporcie się skończył. Liczyłam na wsparcie, na to że ktoś wyciągnie do mnie rękę. Tak się nie stało – przyznała w rozmowie z naszym portalem.

 

Joann Kil imitacja BLeja 300x200 - Była nadzieją skoków kobiet. Joanna Kil: "Liczyłam na wsparcie. Trzeba mieć plan B"
Skok imitacyjny Joanny Kil (fot. Bartosz Leja)

Reprezentantka AZS-u Zakopane, której koronną konkurencją narciarską były od początku skoki, ma na swoim koncie dwa starty w Mistrzostwach Świata Juniorów. W 2018 roku w szwajcarskim Kanderstegu była najwyżej sklasyfikowaną polską zawodniczką (28. miejsce), jako jedyna z naszych reprezentantek mieszcząc się w czołowej trzydziestce stawki. Rok później w Lahti nie było już tak dobrze – zakończyło się na 48. pozycji. Tam startowała jednak także w klasycznym dwuboju, który po raz pierwszy w historii był rozegrany w żeńskiej wersji. Zajęła 27. miejsce, starając się przetrzeć szlaki kolejnym polskim zawodniczkom. Osamotniona, nie miała możliwości sportowego rozwoju. Wszak kombinacja norweska mężczyzn w Polsce od dłuższego czasu raczej się „zwija”, a ta w kobiecym wydaniu nawet nie miała szans się „rozwinąć”.

Jeszcze w marcu wystartowała w Mistrzostwach Polski skoczkiń na Małej Krokwi (HS-72) w Zakopanem, zdobywając tam brązowy medal. Kilka miesięcy później rozstała się ze sportem. Naszemu portalowi Joanna Kil opowiedziała o planie B, trudnej sytuacji na zapleczu polskich skoków i pasji do sportu, która nie wystarczyła, aby przeskoczyć natrafiające się przeszkody.

 

Bartosz Leja: Zastanawialiśmy się nad tym, gdzie się podziała Asia Kil. Jak wygląda Twoja sportowa sytuacja?

Joanna Kil: Od zeszłego roku nie trenuję. Ostatni start miałam w kombinacji norweskiej, początkiem lata ubiegłego sezonu i na tym skończył się mój udział w sporcie, jak na obecny moment.

 

Joann Kil JPiatkowska 300x200 - Była nadzieją skoków kobiet. Joanna Kil: "Liczyłam na wsparcie. Trzeba mieć plan B"
Joanna Kil (fot. Julia Piątkowska)

Co skłoniło Cię do takiej decyzji?

Na pewno nie był ona łatwa. Po jedenastu latach trenowania ciężko było ja podjąć, ale gdzieś powoli we mnie, z czasem wszystko się nawarstwiało. Przede wszystkim była decyzja o studiach i kształceniu się na kierunku, który wymaga całkowitego poświęcenia i zaangażowania. A co do sportu, jeśli mam być szczera, nie chciałabym dyskutować o tym „co by było gdyby”, ani o tym że było mi ciężko… ale to prawda. Trudno jest trenować kombinację norweską tak naprawdę samemu. Nie dostałam w pełni takich warunków, jakie są potrzebne do odpowiedniego przygotowania. Mówię tutaj o samej kombinacji. Oczywiście skoki idą z tym w parze, ale głównym celem była kombinacja, na którą nie dostałam tak naprawdę szansy.

 

Sytuacja kombinacji norweskiej w naszym kraju rzeczywiście nie wygląda kolorowo, skoro nawet w męskiej kadrze A jedyny zawodnik, Szczepan Kupczak, musi trenować z Czechami…

Powiem szczerze – to „mega” ciężka sytuacja. Nawet jeśli są chętni z potencjałem, to nie bardzo jest to brane pod uwagę. Nie wiem z czego to wynika, może braku środków… Ja też za dużo nie chce mówić o tym co dzieje się w Polskim Związku Narciarskim, bo sama nie mam takich informacji. Wiem tylko, że jeśli byłyby odpowiednie chęci, to zawodnikom byłoby znacznie łatwiej.

 

Powiedziałaś, że skończył się Twój udział w sporcie „jak na obecny moment”. Czy oznacza to, że nie wykluczasz powrotu do skoków lub kombinacji, czy raczej to już zamknięty etap?

Nie mogę powiedzieć ze skończyłam całkowicie, bo taka decyzja oficjalnie nie padła. Liczyłam na wsparcie i na to, że ktoś jednak wyciągnie rękę, coś zaproponuje, tak jak mi obiecywano. Tak się niestety nie stało. Z końcem sezonu zimowego straciłam już „status” juniora i myślę ze tego wsparcia już nie dostanę, bo tak jak wiemy – największe inwestycje idą w młodych.

 

Joann Kil JPiatkowska2 300x200 - Była nadzieją skoków kobiet. Joanna Kil: "Liczyłam na wsparcie. Trzeba mieć plan B"
Joanna Kil (fot. Julia Piątkowska)

Najbardziej szkoda pasji i chęci do sportu… A co do studiów, jakie są Twoje plany?

Niestety w tym roku nie udało mi się dostać na studia. Celowałam w medycynę, a dokładnie neurologię, jednak po szkole sportowej jest to bardzo trudne. Nie załapałam się na pierwszy semestr, ale nic nie jest nie możliwe, wiec będę walczyć w tym roku. Ciężko było pogodzić sport i naukę…

 

Czyli masz konkretny plan. To może być dobry przykład dla młodszych zawodników, którzy nie wiedzą, co robić, jeśli sportowe nadzieje się nie powiodą.

Sport jest tak dynamiczny, że naprawdę nawet trzeba mieć „plan B”. Ja już swoje się dowiedziałam. Nie warto stawiać na jedna kartę wszystkiego, bo czasem wystarczy moment…

 

Czy ten moment, o którym mówisz, to jakaś kontuzja, czy może problemy z dietą? Wiele skoczkiń i skoczków mówi, że trzymanie wagi jest bardzo uciążliwe i często jest to balansowanie na granicy zdrowia.

Kontuzja może nie, jednak końcem zeszłej zimy miałam przejść operację stawu skokowego, bo mam zerwane więzadła. Zdecydowaliśmy jednak z lekarzem, że jeśli jestem w stanie z tym funkcjonować, to nie jest konieczne dodatkowo tego ruszać. Co do diety, faktycznie jest to bardzo ciężkie i nie do końca zdrowe. Zwłaszcza jeśli ktoś po prostu nie ma fizycznie predyspozycji do tego, żeby ważyć kilka kilogramów mniej niż jego waga, która w „normalnych” warunkach oczywiście mieści się w normach.

 

Widziałaś zapewne skład kadry kobiet na sezon 2020/2021. Znasz dobrze te dziewczyny. Jaki jest ich potencjał?

Myślę, że nie jestem w stanie w pełni powiedzieć o potencjale naszych dziewczyn, to rola trenerów. Znam jednak dziewczyny od bardzo dawna. Kamilę Karpiel od samego początku, kiedy zaczynałyśmy skakać… Jest bardzo ambitna i niezwykle zawzięta, podobnie jest w przypadku Kingi Rajdy. Dziewczyny mają wyznaczone cele i do nich dążą. Myślę, że mogą osiągnąć bardzo dużo.

 

W rezerwowej grupie polskiej kadry znalazła się Sara Tajner, która ostatnio sprzeciwiła się niewybrednym słowom hejtu w jej stronę. Wpisy dotyczyły nie tylko nominacji „za nazwisko”, ale też krytyki skoków kobiet jako dyscypliny sportu. Jak Twoim zdaniem powinno się na to reagować?

Z takim hejtem może nie miałam do czynienia, na pewno nie mam nazwiska Sary Tajner i nie jest ono tak rozpoznawalne i kojarzone. Hejt jest wszędzie, obejmuje każda sferę naszego życia, tylko spotykamy go w rożnej formie i pod inna nazwą. Ludzie są różni, maja prawo mieć swoje zdanie na każdy temat i je wypowiedzieć, ale nie w taki sposób. Sara zaznaczyła, że to nie jej wina, że ma takie nazwisko, dlatego powinna przejść koło tego, nie dać po sobie poznać, że to boli, pokazać ludziom, że pracuje na swój sukces sama i tylko od niej zależy, jaki osiągnie wynik. Hejt nie powinien być dla niej przeszkodą.

 

Na koniec wracając jeszcze do skoków… Jak sądzisz, czy to już czas na loty narciarskie kobiet?

Są zawodniczki które są doświadczone, skakały na wielu skoczniach na świecie, mają sportową pewność siebie… One faktycznie będą gotowe na to, żeby iść na skocznie mamucią. Są jednak także zawodniczki młode i mniej doświadczone, które też startują w Pucharze Świata. W ich przypadku pojawia się znak zapytania, czy to odpowiedni moment, może warto jeszcze poczekać? Wydaje mi się, że ogromną rolę może odgrywać decyzja trenera, który jest odpowiedzialny i widzi, jak kto sobie radzi i czy naprawdę jest gotowy.

 

rozmawiał Bartosz Leja

 

Dodaj komentarz