Halvor Egner Granerud, który jeszcze przed rozpoczęciem zimowego sezonu był stawiany w gronie skoczków, którzy mogą poważnie zagrozić czołówce, wyraźnie się rozkręca. Dzisiaj w Niżnym Tagile sięgnął po drugi triumf tej zimy i został liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Ponadto Robert Johansson ustanawiając nowy rekord skoczni w imponującym stylu wskoczył na podium.
Granerud jak feniks z popiołów

Po pierwszej serii konkursowej wydawało się, że liderujący Markus Eisenbichler nie da sobie wydrzeć zwycięstwa. Niemiec miał 11,1 punktu przewagi nad drugim Halvorem Egnerem Granerudem. W finale wiatr w plecy zdmuchnął jednak lidera PŚ, który ratując się przed upadkiem lądował na 80. metrze. Bardzo pewnie wykorzystał to Norweg, który skokami na 132,5 i 132 metry zapewnił sobie drugi pucharowy triumf w karierze. Przypomnijmy, że przed tygodniem wygrał także w fińskiej Ruce.
– Warunki były dzisiaj naprawdę trudne, wiatr ciągle się zmieniał. Jest mi przykro z powodu tego, co wydarzyło się Markusowi, ale w pewnym momencie każdemu takie coś może się przytrafić. Mnie też przydarzało się to wcześniej. Na szczęście wyszedł z tego bez kontuzji – skomentował pech rywala Granerud. Sam 24-latek odbił się od sportowego dna i na początku tej zimy udowodnił, że zasługuje na miano norweskiego lidera. Poprzedni sezon spędził poza kadrą narodową, zmaga się z problemami finansowymi i był zmuszony, aby podjąć się dodatkowej pracy zarobkowej. Determinacja utalentowanego skoczka okazała się jednak ogromna.
Na tydzień przed mistrzostwami świata w lotach narciarskich w Planicy, Granerud wyrasta na jednego z głównych faworytów do złota. – Moje dobre wyniki nadchodzą tuż przed najważniejszym wydarzeniem i sądzę, że to dobrze, że w minionym tygodniu odniosłem pierwsze zwycięstwo. To, że w przyszłym tygodniu odbędą się mistrzostwa w Planicy będzie dla mnie dodatkowym bonusem – skomentował w rozmowie z norweskim portalem VG.no. Dzisiaj reprezentant Kraju Fiordów spełnił jednak inne ze swoich marzeń – założył żółty plastron lidera Pucharu Świata. Kiedy z właściwym sobie dystansem umieścił w mediach społecznościowych fotografię z żółtą… kamizelką odblaskową. Teraz ma szansę na dłużej zachować „oryginał”.
Swojego podopiecznego chwalił trener Alexander Stoeckl. - Halvor jest bardzo stabilny, na wysokim poziomie. Szczególnie pod koniec zawodów było jednak ciężko. Halvor nie miał łatwych warunków, ale zdołał pokonać 132 metry. Markus Eisenbichler miał już okropnego pecha - skwitował Austriak. Wydaje się, że już w Rosji Norwegowie przezwyciężyli zatem "kryzys prędkościowy", z którym borykali się w Wiśle i Ruce. Ich narty nie jeździły w Polsce i Finlandii tak szybko, aby można było nawiązać walkę z czołówką liczniejszym gronem. Już w Rosji "Wikingowie" nie narzekali na ten aspekt.
Johansson nie wiedział kiedy wyląduje

Drugim norweskim bohaterem sobotnich zmagań na skoczni Bocian (HS-134) był Robert Johansson. Pierwsza seria i 25. lokata po 120,5 metrowym skoku nie zapowiadały nic dobrego. W finałowej próbie 30-latek kapitalnie wykorzystał mocniejszy podmuch pod narty i poszybował aż 142,5 metra. Tym samym o metr poprawił dotychczasowy rekord obiektu należący do jego reprezentacyjnego kolegi, Johanna Andre Forfanga. - To dla mnie fantastyczny dzień, z trzecim miejscem i rekordem skoczni. Takiego czegoś nie osiąga się zbyt często - cieszył się popularny "wąsacz". - W pierwszej serii dostałem surową nauczkę, nie tak to sobie wyobrażałem. Rekord skoczni był już zupełnie czymś innym. Czułem ogromny opór w nartach i na całym ciele, deski "uciekały" dalej w powietrze. Zdecydowałem się jednak się temu poddać, bez względu na to, jak daleko bym poleciał - komentował.
Osiągnięcia swoich rodaków odważnie skomentował też dyrektor sportowy norweskich skoków, Clas Brede Braathen. - Skoki narciarskie to fantastyczny sport dla tych, którzy kochają emocje. Halvor ponownie wygrywa, a Robert wskakuje z 25. na trzecie miejsce z rekordem skoczni i świetnymi ocenami za styl. Halvor przejmuje prowadzenie w Pucharze Świata. To był jeden z największych norweskich dni skoków - podsumował.
Bartosz Leja,
źródło: informacja własna / VG.no / NRK.no