Jeszcze kilka dni temu nie było pewne, czy Simon Ammann wystartuje w 69. Turnieju Czterech Skoczni. Forma utytułowanego Szwajcara, którą prezentował w pierwszych konkursach zimy była tragiczna. W poprawie sytuacji mają mu pomóc specjalnie dopasowane buty z włókna węglowego. Czy jest to jednak łabędzi śpiew prawie 40-letniego mistrza sprzed lat?
Cień mistrza sprzed lat
Ostatnie pucharowe podium Simon Ammann zanotował w styczniu 2018 roku, kiedy wskoczył na trzecie miejsce podczas lotów w austriackim Tauplitz. Tak wysoką lokatę wywalczył po prawie trzyletniej przerwie. Na zwycięstwo czeka jeszcze dłużej – poprzednio zanotował je w listopadzie 2014 roku w fińskiej Ruce. Trzeba jednak przyznać, że kontynuujący karierę narciarski „weteran” z Kraju Helwetów prezentuje się coraz słabiej. Tej zimy pięciokrotnie plasował się poza finałową trzydziestką, a dwukrotnie nie zdołał nawet przebrnąć kwalifikacji.
Mimo tego już kilka miesięcy temu skoczek z Schindellegi potwierdził, że zamierza kontynuować swoją karierę przynajmniej do sezonu olimpijskiego 2021/2022. Wyraźnie jednak widać, jak podczas pucharowych zmagań męczy się Szwajcar. Ammann z powodu bardzo słabej formy nie wystartował w mistrzostwach świata w lotach w Planicy. Jak ujawniają szwajcarskie media, nawet występ w ojczystym Engelbergu do ostatniej chwili nie był pewny. Ostatecznie pomimo tego, że trybuny na Gross-Titilis-Schanze były puste, 39-latek pojawił się na skoczni ze względu na szacunek dla widzów (śledzących zmagania za pośrednictwem telewizji) i organizatorów, którzy włożyli dużo pracy w przygotowanie całej imprezy w czasach pandemii.
W pierwszym konkursie na "Anielskiej Górze" był dopiero 39., a do drugich zawodów nie zdołał się nawet zakwalifikować. Będąc mocno krytyczny wobec własnego występu przyznał wówczas , że przynajmniej... kibice nie musieli oglądać jego fatalnych skoków.
"Cudowne" buty i nadzieja, która umiera ostatnia
W sportowej beznadziei nadzieją czterokrotnego mistrza olimpijskiego mają być specjalnie wyprodukowane nowe buty narciarskie z włókna węglowego. Jednak nawet sam Ammann zdając sobie sprawę z własnej dyspozycji, początkowo był sceptyczny do cudownej zmiany za sprawą nowinek sprzętowych. - To i tak nie zadziała, patrząc na moją obecną sytuację - miał skwitować temat. Już po spokojnych treningach w Engelbergu po zawodach Pucharu Świata, pojawiła się iskierka nadziei na lepsze skoki.
Roger Kamber, który pełnił funkcję indywidualnego trenera utytułowanego skoczka, wciąż wierzy w duże możliwości swojego podopiecznego. - Jeśli Simon będzie miał odpowiednie buty na nogach, może się jeszcze wiele wydarzyć - ocenił. Według informacji płynących ze Szwajcarii, środowe treningi (już w nowym obuwiu) na Gross-Titlis-Schanze przyniosły nieco lepsze próby w wykonaniu Ammanna. Jeszcze przed nimi Martin Künzle również współpracujący z Ammannem stwierdził, że jeśli podczas treningu nie wydarzy się nic spektakularnego, uczestnictwo w Turnieju Czterech Skoczni nie ma większego sensu.
Jak się jednak okazuje, Ammann znalazł się w trzyosobowym składzie Szwajcarów na prestiżowy niemiecko-austriacki tour. Razem z młodszymi Gregorem Deschwandenem i Dominikiem Peterem. Sam zainteresowany liczył na wyrozumiałość rodzimej federacji i na udział w swoim 23. Turnieju w karierze. - Wiem, że moja praca nie jest ostatnio łatwa, ale brak udziału w tych zawodach mógłby mi ją jeszcze bardziej utrudnić - przyznał dodając, że gdyby nie nominacja do udziału w tournee, zrobiłby sobie dłuższą przerwę od pucharowych startów.
Dodajmy, że to właśnie triumfu w Turnieju Czterech Skoczni brakuje Simonowi Ammannowi do skompletowania pełnej "korony" skoków narciarskich. Szwajcar ma już na swoim koncie mistrzostwo olimpijskie, mistrzostwo świata, mistrzostwo świata w lotach oraz Kryształową Kulę. Najbliżej zwycięstwa w TCS był sezonach 2008/2009 (57. edycja) oraz 2010/2011 (59. edycja), kiedy to zajmował drugą lokatę w końcowej klasyfikacji. Trudno przypuszczać, żeby to właśnie tegoroczna, 69. edycja miała mu przynieść sensacyjne przełamanie, jednak jak zawsze... nadzieja umiera ostatnia.
Bartosz Leja,
źródło: nzz.ch