Norwegów wymieniano w gronie kandydatów do zwycięstwa w 69. Turnieju Czterech Skoczni. Ostatecznie jednak na podium klasyfikacji generalnej zabrakło reprezentanta Kraju Wikingów. Mimo, że w Bischofshofen drugi był Marius Lindvik, jedyny norweski zawodnik, który liczył się w finałowej rozgrywce, czyli Halvor Egner Granerud przegrał turniejowe podium o zaledwie 0,4 punktu.
Dla Graneruda liczyło się tylko zwycięstwo

Jeszcze przed niemiecko-austriackim tournée, Halvor Egner Granerud mając na swoim koncie pięć pucharowych triumfów z rzędu, wydawał się być murowanym faworytem do zgarnięcia Złotego Orła. Niektórzy twierdzili nawet, że Norwega stać na powtórzenie wyczynu Hannawalda, Kobayashiego i Stocha, czyli wygranie wszystkich czterech turniejowych konkursów. Już w Oberstdorfie wylądował jednak na czwartym miejscu, w Garmisch-Partenkirchen był drugi, a w Innsbrucku i Bischofshofen plasował się poza dziesiątką. Mimo tego do samego końca liczył się w walce nawet o zwycięstwo.
Przed finałowym konkursem zajmował trzecią pozycję ze stratą 20,6 punktu do liderującego Kamila Stocha. W pierwszej serii konkursowej trener Alexander Stöckl zdecydował się na zagranie va banque - postanowił obniżyć Granerudowi belkę, aby zyskać kilka dodatkowych punktów. - Razem ze sztabem szkoleniowym postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Raz już to zadziałało [podczas mistrzostw świata w lotach - przyp.red.], ale dzisiaj niestety nie. Rozmawiałem z Halvorem, który zdecydował się podjąć ryzyko - skomentował szkoleniowiec Norwegów.
Odważna decyzja nie przyniosła pożądanego efektu. Aby zyskać dodatkowe punkty z racji obniżonego rozbiegu na prośbę trenera, skoczek musi uzyskać minimum 95% rozmiaru skoczni (HS), czyli w tym przypadku 134,5 metra. Skok na odległość 133 metrów nie dał Norwegowi punktowej bonifikaty, przyniósł tylko kolejne straty punktowe do Polaka. Sam zainteresowany zapewnia jednak, że nie żałuje swojej decyzji.
- Lepiej jest zaryzykować, niż nie podjąć żadnej próby i mieć poczucie, że nie zrobiło się wszystkiego. W przeliczeniu na odległość, do podium zabrakło mi mniej niż pół metra, ale dla mnie to bez znaczenia, czy straciłem punkt, dwa czy trzy. Taka była suma skoków z całego tygodnia - mówił 24-latek po zakończeniu zawodów norweskiej telewizji TV 2. W nagraniu na Twitterze dodawał: - Celowaliśmy w zwycięstwo i taki był plan. Powiedziałem Alexandrowi Stöcklowi jasno, że wolę być numerem cztery, ale spróbować, niż być numerem dwa, nie próbując. To była jedyna szansa, z której mogliśmy skorzystać.
Można przypuszczać, że startując z wyższej (bazowej) belki startowej, bez "pokerowej" zagrywki, Granerud uzyskałby większą prędkość na progu co automatycznie mogłoby się przełożyć na lepszą odległość, które w ostatecznym rozrachunku dałaby mu trzeci stopień podium, kosztem Dawida Kubackiego. Dodajmy, że w rundzie finałowej lider Pucharu Świata skoczył 134 metry i w konkursie w Bischofshofen był opiero dwunasty.
Podia Lindvika, czyli co by było gdyby nie ząb

Znacznie lepiej na skoczni im. Paula Ausserleitnera prezentował się Marius Lindvik. 22-latek po pierwszym konkursie 69. Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie, zajmował świetne trzecie miejsce, tracąc do lidera Karla Geigera zaledwie 5,9 punktu. Niestety stan zapalny zęba mądrości i konieczny zabieg wykluczyły go z rywalizacji o Złotego Orła w kolejnych dwóch konkursach.
Nikt nie przypuszczał, że Norweg pojawi się jeszcze w zawodach. Wiadomość, że zobaczymy Lindvika w ostatnim konkursie, trener Stöckl ogłosił podczas konferencji prasowej przed zawodami w Bischofshofen. Tym samym drugiemu skoczkowi zeszłorocznego tournée pozostała walka o dobry rezultat jedynie w kolejnym pucharowym konkursie i tak potraktował całą sytuację sam zainteresowany.
Mimo straconych szans na wywalczenie Złotego Orła, Lindvik pokazał klasę zajmując drugie miejsce na Paul-Ausserleitner-Schanze. Norweg był bardzo zadowolony ze swojego występu: - To był dla mnie naprawdę dobry dzień. Jestem zadowolony z mojego skakania i mam nadzieję, że uda mi się to kontynuować - powiedział po skokach na odległość 137 i 140,5 metra i wywalczeniu ósmego pucharowego podium w karierze.
21-latek przyznał jednak, że sytuacja w ostatnich dniach była bardzo dynamiczna. Zaledwie dzień po zawodach w Oberstdorfie, skoczek był już po zabiegu w klinice uniwersyteckiej w Innsbrucku. - Miałem operację w Sylwestra i musiałem zostać przez kilka dni w szpitalu. Wszystko poszło jednak bardzo dobrze, tak więc mogłem wrócić skakać - cieszył się Norweg, który zachwycił wszystkich szybkim powrotem na skocznię, a tym bardziej wyśmienitą dyspozycją. - Umiejętności nie traci się w kilka dni. One znajduje się wewnątrz. Wystarczy wrócić, a potem większość rzeczy dzieje się sama - dodał.
Kibicom zostało tylko "gdybanie", co by było, jeśli Lindvikowi nie przydarzyła się niedyspozycja zdrowotna. - To jest pytanie, na które nie mogę odpowiedzieć. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę skakał w Turnieju Czterech Skoczni równie dobrze i wtedy zobaczymy co z tego wyjdzie - skwitował. Jego wspaniała dyspozycja napawa jednak optymizmem norweski sztab szkoleniowy przed kolejnymi zawodami Pucharu Świata w Titisee-Neustadt, które odbędą się już w najbliższy weekend.
Dodajmy, że poza czwartym w TCS Granerudem, i Lindvikiem, który w dwóch konkursach uzbierał 36. notę, swoją obecność na niemieckich i austriackich skoczniach zaznaczyli: 12. Daniel Andre Tande, 17. Robert Johansson, 19. Johann Andre Forfang, a także 48. Sander Vossan Eriksen.
Anna Fergisz, Weronika Brodowska
źródło: informacja własna / TV2.no