Kiedy wszyscy wpatrzeni byli w medalowe szanse Dawida Kubackiego i Kamila Stocha, on spokojnie w drugim szeregu rozkręcał się podczas treningów. W konkursie na normalnej Schattenbergschanze (HS-106) Piotr Żyła pokazał jednak to, co najlepsze. Dalekie skoki, pełna koncentracja i niewątpliwie także towarzyszący mu luz sprawiły, że to właśnie 34-letni reprezentant Polski został najstarszym mistrzem świata.
Najpierw robota, później medale
Podczas środowych treningów, skoczek z Ustronia był dziewiąty oraz dwunasty. Czwartkowe rundy odpuścił, skupiając się na odpoczynku i regeneracji. W serii próbnej przed czwartkowymi kwalifikacjami był dwudziesty, a niedługo później zapewnił sobie awans do konkursu z piętnastej pozycji. – Było krótko. Dzień lenia się skończył i trzeba się wziąć do roboty. Nie zastanawiam się jednak nad tym, gdzie leży problem. Trzeba popchać nogą – mówił po kwalifikacjach. – Dzisiaj były tylko kwalifikacje. Dziś chyba Granerud wygrał, ale jutro trzeba walczyć. Zawsze się chce dobrze skakać, ale mam swój plan na jutro, także będę się jego trzymał. Dobry plan, to skupić się na robocie, nie na medalach. Nie jestem ekspertem, jestem od roboty – dodał mocno wyluzowany.
Jak powiedział, tak zrobił. Już podczas rundy próbnej przed dzisiejszymi zawodami Żyła włączył jednak kolejny bieg i zaczął się rozpędzać. Czwarte miejsce było bardzo dobre, jednak oczy kibiców skupiły się na pierwszym Dawidzie Kubackim. W pierwszej serii konkursowej to Żyła skoczył najdalej (105,0 m), lądując zaledwie pół metra od męskiego rekordu skoczni należącego do Halvora Egnera Graneruda. W finale Polak wytrzymał napór rywali, Karla Geigera, Anze Laniska i Graneruda i skokiem na 102,5 metra zapewnił sobie złoty medal światowego czempionatu.
Presja przed finałem? „Śmiać mi się chciało”
Już po ceremonii dekoracji rozmowę z dziennikarzami Żyła zaczął od głośnego i energicznego okrzyku radości. – Nie mogłem się powstrzymać – śmiał się. – Już jestem stary, ale powiedziałem wam, że jak się wezmę za robotę, to ją zrobię… I dawno nie zrobiłem takiej roboty, jak dziś. Po co będę na treningach i kwalifikacjach dobrze skakał, tylko mnie będziecie denerwować… Nie wiem czy by mi się chciało, jakbyście mnie wczoraj jednak nie zdenerwowali. Można powiedzieć, że w jakimś stopniu wasza zasługa – mówił roześmiany w stronę dziennikarzy.
Po podopiecznym trenera Michala Doleżala było widać ogromne emocje, które znalazły ujście dopiero po zawodach. W czasie konkursu towarzyszyło mu ogromne skupienie, ale także pewność siebie i brak kalkulacji. – Dziś byłem jak koń czy kobyła, klapki na oczach i nic mnie nie interesowało, tylko full gaz! Od wczoraj nie śpię, w ogóle nie jem, tylko się nażłopałem energetyków. Dobrze, że mi dali Frugo, bo później byłem jak… wiewiórka. Udało mi się dojść do takiego stanu mentalnego, fajna praca w połączeniu z „zarypistą” zabawą i wszystkiego co najlepsze. Fajne uczucie. Tak jakbym był na bani, a nie piłem (śmiech) – komentował.
Żyła, który po pierwszej serii był liderem konkursu, mógł odczuwać presję z tym związaną, jednak jak sam przyznaje, nic takiego się u niego nie pojawiło. Jeszcze na belce przed finałową próbą na jego twarzy dało się zauważyć uśmiech. – Śmiać się mi chciało, bo myślę: „fajnie, za mną nikt nie jedzie, jadę, zamykam, mogę w końcu pójść full gaz, tyle ile mam”. Do tego nie wiem czemu, ale się nie denerwowałem. Po pierwszej serii pomyślałem, że co się będę oszczędzał, raz się żyje. Co się będę rozdrabniał, albo wszystko, albo nic. Starzeję się chyba, bo zawsze coś zepsułem, a dzisiaj uznałem, że skoro tyle już w życiu zepsułem, to jak się jeden raz więcej zepsuje, to się nic nie stanie – mówi.
Wszystko jest w głowie
34-letni skoczek zapytany o to, czy zmienił coś w swoich skokach po przeciętnych treningach, odparł: – Techniki się nie zmienia, ja już jestem za stary, żeby ją zmieniać. To jest tylko w głowie. Głowa, nastawienie, podejście, takimi rzeczami się wygrywa. I tak było od rana. Do tego dziś wszystko mi wychodziło, co bym tylko chciał, wszystko. To sobie myślę: „czemu tego nie wykorzystać na skoczni”? – zdradził. Wielka energia, która towarzyszyła mu podczas sobotnich zmagań w Oberstdorfie, nie wyczerpała się nawet po emocjach związanych z rangą imprezy. – Jeszcze mam tyle energii, że… dajcie mi coś do roboty. Jestem gościem od roboty. Lubię się bawić i cieszyć, a resztą niech inni się zajmują – przyznał.
Przypomnijmy, że nie jest to pierwsza medalowa zdobycz Piotra Żyły w mistrzostwach świata. Pochodzący z Wisły zawodnik wraz z kolegami sięgał po zespołowe brązowe medale wywalczone w Val di Fiemme (2013 r.) i Falun (2015 r.), a także po złoty w Lahti (2017 r.). Tam też wywalczył jedyny jak dotąd indywidualny brązowy medal na dużej skoczni. Jak porównuje te sukcesy do dzisiejszego złota? – To był fajny dzień. Czy najpiękniejszy? Na pewno w Lahti były dwa fajne dni, kiedy zostałem z kolegami mistrzem świata. Wtedy to był sukces drużyny, zawodników, trenerów i każdego ze sztabu. Cieszę się tak, jak wtedy w Lahti. Wtedy moim marzeniem było zostać mistrzem świata. Później jak już nim zostałem to najpierw mi się nie chciało… A potem pomyślałem: „A co mam robić?” I jedziemy dalej! – kwituje.
Już w niedzielę wraz z Dawidem Kubacki i polskimi skoczkiniami, Anną Twardosz i Kamilą Karpie, Piotr Żyła będzie reprezentował biało-czerwonej barwy w konkursie drużyn mieszanych. Jak zamierza podejść do tych zmagań świeżo upieczony mistrz świata? – Nie wiem czy w ogóle będę dziś spał, ale jutro będę jeszcze lepiej skakał, jak dzisiaj – podsumował.
Bartosz Leja, Julia Piątkowska,
informacja własna