Podczas gdy ich bardziej doświadczeni koledzy sięgali po najwyższe lokaty, Jarosław Krzak i Tomasz Pilch, zakończyli rywalizację w Letnim Grand Prix na pierwszej serii sobotniego konkursu. Nasi najmłodsi reprezentanci byli wyraźnie niezadowoleni ze startu w Wiśle. – To pokazuje, jak to wszystko jest przewrotne. Z roku na rok może być lepiej, a już w następny rok… może być gorzej – kwitował Pilch.
Tomasz Pilch z pewnością nie może zaliczyć tegorocznej rywalizacji w cyklu LGP do udanych. Przed rokiem, mimo mocno okrojonej obsady, na skoczni im. Adama Małysza zajął czwarte i siódme miejsce, aby w klasyfikacji generalnej zameldować się także tuż za podium. Tym razem nie najlepszą dyspozycję 20-latka zwiastowały już serię treningowe, w których zajmował 40. i 50. miejsce. W rundzie kwalifikacyjnej Pilch skoczył 109,5 metra, lądując na 44. miejscu. W sobotnim konkursie było tylko nieco lepiej. 112 metrów i 36. miejsce wciąż nie dawało jednak awansu do rundy finałowej nie dziwi więc, że w niedzielę skoczek z Wisły nie znalazł się w składzie polskiej ekipy na zawody przed własną publicznością.
– To pokazuje, jak to wszystko jest przewrotne. Z roku na rok może być lepiej, a już w następny rok… może być gorzej. Muszę na spokojnie to z trenerem przedyskutować i wyciągnąć wnioski – komentował. Siostrzeniec Adama Małysza nie ukrywał też swoich dużych problemów z kluczowym elementem technicznym. – Od samego początku nie potrafię sobie znaleźć pozycji dojazdowej. Wszystko jest w kolanie i przez to, próg mi w ogóle „nie oddaje”. Teraz wydawało mi się lepiej, ale tak spóźniłem, że prawie z butów wypadłem – mówił po jedynej konkursowej próbie w sobotę. – Daję z siebie wszystko na treningach, ale jednak ta pozycja szwankuje, nie umiem jej znaleźć. Próbujemy wszystkiego i co tydzień ta pozycja jest inna – dodał.
Ze swojego startu w Wiśle zadowolony nie był także kolejny 20-latek, Jarosław Krzak. Zawodnik, który swoje pierwsze kroki na skoczni stawiał w Gilowicach, od sezonu 2020/2021 jest członkiem kadry narodowej. Trenerzy widzą w nim spory talent, który jednak w międzynarodowej rywalizacji potrzebuje jeszcze nabrać sporo doświadczenia. Po piątkowych, treningowych próbach na miarę 44. i 42. lokaty, w kwalifikacjach Krzak lądował na 95. metrze. Kwalifikacje przebrnął zajmując… 50. miejsce, korzystając z pechowej dyskwalifikacji Austriaka Marco Woergoettera.
W konkursie znacznie się poprawił, jednak 111 metrowa odległość i 34. miejsce nie pozwoliły mu znaleźć się w finałowej trzydziestce. – Nie mam techniki wypracowanej na tip top, więc zmiany skoczni są dla mnie najcięższe. To wprowadza rzeczy, z którymi się musze mierzyć. Muszę pracować, żeby dojść do takiej dyspozycji, w której skocznia nie będzie mi robiła różnicy – komentował nieco rozczarowany.
Krzak wyraźnie podkreślił też, że jest dopiero na początku sportowej drogi do formy. I zdaje sobie sprawę, że ta łatwa nie będzie. – Jestem jednym z młodszych zawodników, więc sztab szkoleniowy nie nakłada na mnie wielkiej presji, że muszę coś teraz osiągnąć. Cały czas z trenerami kombinujemy, co by poprawić, żeby było lepiej. Jak na razie trzeba bardzo dużo cierpliwości. Wydaje mi się, że mam czas. Mam go tak dużo, jak długo trenerzy będą chcieli, żebym był w kadrze. Widzę, że się o mnie martwią i starają, żebym lepiej skakał – zapewnił.
Weronika Brodowska, Bartosz Leja,
informacja własna