Nie milkną echa dyskwalifikacji w olimpijskim konkursie drużyn mieszanych. Pojawia się coraz więcej głosów o słuszności decyzji kontrolerów FIS z Agnieszką Baczkowską i Miką Jukkarą. W wielu mediach w krajach, których reprezentanci doświadczyli wykluczeń, nie brakuje jednak także głosów krytycznych. Całe zamieszanie zaczyna jednak iść w bardzo niebezpiecznym kierunku. Jak twierdzi były trener fińskich skoczków Tomi Nikkunen, jego rodak otrzymał po tych zawodach groźby śmierci.
Przypomnijmy, że w pierwszym w historii olimpijskim konkursie mikstów, zdyskwalifikowane zostały Katharina Althaus (Niemcy), Daniela Iraschko-Stolz (Austria), Sara Takanashi (Japonia), Anna Odine Stroem i Silje Opseth (obie Norwegia). W konsekwencji żaden z tych krajów, będących wszak w gronie medalowych faworytów, nie stanął na podium. Od tego czasu w mediach i narciarskim środowisku nastała burza, w której jedni opowiadają się za słusznością postanowień kontrolerów FIS, a drudzy twierdzą, że nie był to optymalny moment na takie rozwiązania i spora antyreklama skoków narciarskich, która poszła w świat. Jednocześnie żadna z reprezentacji, która doświadczyła dyskwalifikacji, nie zgłaszała protestów, a jedynie przedstawiciele sztabów szkoleniowych wyrazili wielki żal w stronę jury. Jak powiedziała nam Agnieszka Baczkowska odpowiedzialna za kontrolę sprzętu, najbardziej rozgoryczeni mieli być Austriacy i Niemcy, w mediach w ich stronę poszli Norwegowie. Stosunkowo najmniej można było usłyszeć pretensji z japońskiej strony.
Co ciekawe, Mikę Jukkarę, który podczas igrzysk w Pekinie jest głównym koordynatorem odpowiedzialnym za kontrolę sprzętu z ramienia FIS, skrytykował jego poprzednik, „legendarny” Sepp Gratzer. 66-letni Austriak, który w poprzednim sezonie przeszedł na „kontrolerską” emeryturę, nie szczędził mocnych słów w stronę Fina w dzienniku Tiroler Tageszeitung. – To była jakaś katastrofa! Mam wrażenie, że chce zmienić wszystko z dnia na dzień, w tym procedurę czynności kontrolnych. Moim zdaniem nie jest w tej chwili odpowiednią osobą na tym stanowisku, myślę, że się mylił. Brakuje mu instynktu sportowego. Tam trzeba się komunikować ze sportowcami i traktować ich jako równych sobie, a nie starać się „być szefem” – stwierdził Gratzer, który za losy konkursu mikstów obwinia właśnie Jukkarę.
Fina do Austriaka porównał niedawno w rozmowie z naszym portalem także sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego, Jan Winkiel. – Było wiele sytuacji, które pokazały, że Fin się do tej roli nie nadaje. Dopóki kontrolą zajmował się Sepp Gratzer, który w miarę równo te przepisy interpretował, wszyscy mieli takie same możliwości, zasady i warunki. A Mika Jukkara jest człowiekiem bardzo chwiejnym. Przykład? Raz zobaczył nasze kombinezony i je odrzucił, a w następnych zawodach te same kombinezony były już okej. To pokazuje skalę problemu. Kolejny? Choćby nasze rękawiczki. FIS podważył nawet własne przepisy przedstawione graficznie w dokumentach. Chodziło w nich o logotypy znajdujące się na rękawiczkach, które to [logotypy] muszą mieć określoną wielkość. Mika Jukkara stwierdził, że mierzy się je w najszerszym miejscu, a my mieliśmy je dokładnie wymierzone i mieściły się w przepisach. To był zarzut, który rozpalił nas do czerwoności – opowiadał działacz.
Teraz jednak okazuje się, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jak powiedział były trener fińskiej kadry skoczków, a obecnie ekspert fińskiej telewizji Tomi Nikkunen, tuż po konkursie mikstów Mika Jukkara miał otrzymać nawet anonimowe groźby pozbawienia życia (które stanowczo potępiamy). – Nie wiem, o co jest oskarżany. Dobrze wykonuje przecież swoją pracę – twierdzi szkoleniowiec. Do całego zamieszania odniósł się też sam zainteresowany, który podkreślił, że problemy pojawiły sie wyłącznie w przypadku kombinezonów skoczkiń. Potwierdza to fakt, że żaden ze skoczków nie został zdyskwalifikowany. – Starałem się utrzymać sytuację pod kontrolą i mierzyć tak, jak należy mierzyć. Nie mieliśmy żadnych problemów z zasadami pomiaru, trenerzy też byli zadowoleni. Po zawodach od razu weszła do nas niemiecka drużyna. Jednak natychmiast skierowałem ich do innego pomieszczenia, tego w którym odbywała się kontrola kobiet – skwitował. Resztą historii znamy ze słów Agnieszki Baczkowskiej.
Warto dodać, że stronę kontrolerów wziął nie tylko Nikkunen, ale także znakomity fiński skoczek, Janne Ahonen. – Nie ma takiej substancji dopingowej, która mogłaby uzyskać taki efekt, jak zmanipulowany kombinezon. Podczas wykrycia niedozwolonej substancji trzeba się liczyć z dyskwalifikacją na dwa lata, a podczas dyskwalifikacji za sprzęt, jest to kara wyłącznie na jeden skok. A korzyści z oszustw przy kombinezonach są większe, niż jakikolwiek doping – mówił jeszcze w grudniu na łamach portalu Yle.fi.
Bartosz Leja,
źródło: Yle.fi