You are currently viewing Jan Winkiel o przyszłości Doležala i Kruczka. „Spodziewam się ciekawej wiosny na trenerskiej giełdzie”
Jan Winkiel, Michal Doležal i Łukasz Kruczek (fot. PZN, Julia Piątkowska)

Jan Winkiel o przyszłości Doležala i Kruczka. „Spodziewam się ciekawej wiosny na trenerskiej giełdzie”

Występy polskich skoczków narciarskich na igrzyskach w Pekinie były bardzo miłą odmianą od pucharowego sezonu, w którym Biało-Czerwoni zazwyczaj nie zachwycali. W związku z tym już pojawiły się spekulacje dotyczące trenerskiej przyszłości głównego szkoleniowca kadry, Michala Doležala. Czy Czech zostanie na swoim stanowisku? Kto jest w gronie jego potencjalnych następców? A także jak wygląda sytuacja trenera kadry kobiet, Łukasza Kruczka? Między innymi o tym mówi nam sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego, Jan Winkiel.

 

Bartosz Leja: Jak wrażenia po igrzyskach? Co zapisałby Pan po stronie pozytywów, a co po stronie negatywów jeśli chodzi o reprezentację Polski w skokach narciarskich?

Jan Winkiel: Na pewno najbardziej pozytywny jest medal Dawida Kubackiego. Na miesiąc przed igrzyskami o ten jeden medal można się było zacząć modlić. Może robiliśmy dobrą minę do złej gry, ale nie było we mnie wielkiej wiary, że uda się coś przywieźć. Po stronie pozytywów można zapisać też stabilną formę Pawła Wąska na dużej skoczni. To pokazuje, że ten chłopak ma bardzo duży potencjał. W wieku 22 lat wywalczył już na igrzyskach więcej niż nasza „złota generacja” z roczników 1994-1995. Najbardziej żal mi jest z kolei Kamila Stocha, który był bardzo blisko medalu, ale przyleciał bez niego. Patrząc jednak na oczekiwania sprzed sezonu czy z poprzednim zim, to jednak na pewno nie była bardzo udana impreza. In minus była postawa Piotra Żyły, Wydawało się, że to on będzie miał wśród Polaków najlepszą formę, po czym te konkursy były zupełnie nieudane w jego wykonaniu. Bardzo dużym minusem jest na pewno drużynówka i to nie tylko dlatego, że zajęliśmy szóste miejsce, tylko dlatego że faktycznie skakaliśmy na to szóste miejsce. To było największe rozczarowanie. Drugie to nasza kadra kobiet, która w tamtym sezonie skakała źle, ale jeszcze nie dramatycznie, a na igrzyskach… było już dramatycznie. To był poziom, który nie przystoi kadrze narodowej. Czasami mówimy, że nasi kombinatorzy norwescy dołują, że dołują nasze biegi narciarskie, a przedstawiciele tych dyscyplin zrobili parę życiowych wyników. Nawet nasi alpejczycy, którzy dla świata są jeszcze „egzotyczni”, może poza Maryną Gąsienicą-Daniel, jeździli na przyzwoite wyniki. Niestety nasze skoczkinie wyglądały jak alpejczycy z Gruzji, Grecji czy Madagaskaru, dwa poziomy niżej.

 

Skupiając się jeszcze na naszych skoczkach. Widzieliśmy łzy Kamila Stocha, czytaliśmy słowa Piotra Żyły, który twierdził, że igrzyska olimpijskie to nie jest impreza dla niego. Obaj podczas następnych olimpijskich zmagań we Włoszech będą mieli po 39 lat. Czy widziałby ich Pan wówczas na skoczni czy to raczej nierealne?

Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jest możliwe zdobycie w narciarstwie alpejskim srebrnego medalu olimpijskiego w wieku 41 lat, odpowiedziałbym, że chyba ktoś mnie robi w konia. A Johan Clarey pokazał, że to jest zupełnie możliwe. Graniczny wiek fizjologiczny w sporcie bardzo przesunął się do przodu i starsi zawodnicy są w stanie prezentować wysoką formę. Nauka przynosi nam nowe rozwiązania. Czy to są ich ostatnie igrzyska? Nie chcę chłopakom kończyć kariery, bo pokazują, że nadal są w stanie walczyć w czołowej dziesiątce Pucharu Świata. Życzyłbym polskim skokom narciarskim, żeby chłopaki nie pojechali na igrzyska za cztery lata tylko i wyłącznie dlatego, że będziemy mieli pięciu dużo mocniejszych zawodników, a nie tylko dlatego, że Kamil czy Piotrek zakończą kariery. Przy czym życzę im, żeby mogli to być także oni. Sportowa złość Kamila pokazała, że będzie się starał skakać jak najdłużej na najwyższym poziomie i jeśli tylko zdrowie będzie dopisywało, to jest w stanie jeszcze trochę poskakać. To jest wzór profesjonalisty. Jeśli chodzi o budowanie pomników sportowcom, to Kamil na taki jak najbardziej zasługuje. Pokazuje młodszym jak się powinno trenować i podchodzić do współzawodnictwa i to jak się powinno współpracować ze związkiem narciarskim.

 

Bardziej można się zastanawiać nad tym, czy tej dwójce jeszcze się po prostu będzie chciało skakać, bo co do ich profesjonalizmu i przygotowania treningowego z pewnością nie można mieć żadnych wątpliwości.

Dzięki tym chłopakom, przeżyliśmy najpiękniejsze czasy polskich skoków narciarskich. Oni na razie zgodnie powiedzieli, że chcą skakać. A co dalej? Takie decyzje będą podejmowane na bieżąco. Nikt nie oczekuje od nich deklaracji czy tego, żeby skakali kolejne cztery lata. Myślę, że dopóki fizycznie i mentalnie będą w formie, będę chcieli dalej skakać. Pamiętajmy, że to ich zawód i dzięki temu po prostu zarabiają pieniądze. W momencie, kiedy psychicznie będą się czuli zmęczeni, albo fizycznie nie będą dawali rady, podejrzewam że będą kończyć.

 

Przed igrzyskami powiedział mi Pan, że trener Michal Doležal leci do Chin z pełnym zaufaniem Polskiego Związku Narciarskiego. Czy z takim samym zaufaniem stamtąd wrócił?

Przyznam, że Michal wracając z Pekinu wylądował w Pradze… Ale nie dlatego że nie miał powrotu do Polski, ale spotkał się tam ze swoją rodziną. Oczywiście pojedzie na kolejne konkursy Pucharu Świata ze swoimi podopiecznymi i żadnych ruchów w tym względzie do końca sezonu nie należy się spodziewać. A po zakończeniu sezonu? To nie jest pytanie tylko do mnie. Zostanie to przeanalizowane przez Zarząd PZN. Pamiętajmy, że przed nami jeszcze jedna duża impreza, czyli marcowe Mistrzostwa Świata w lotach w Vikersund.

 

W jednym z wywiadów na Sport.pl padły jednak dwa nazwiska. Mówił pan, że potencjalnymi następcami Michala Doležala  mogliby być Fin Mika Kojonkoski, który zakończył współpracę z Chińczykami, a także asystent trenera Doležala, Maciej Maciusiak. Czy mając trenera i nie zakładając zmian, mocno śledzicie trenerską „giełdę”?

Igrzyska olimpijskie są pewnego rodzaju trenerską giełdą, tam takich rozmów jest dużo, bo zamyka się czteroletni cykl. Nieprofesjonalne byłoby nie rozglądanie się za potencjalnymi szkoleniowcami i tym, co przynosi nam rynek. To czasem nie wynika z braku zaufania czy złej oceny, a z tego, że trzeba mieć alternatywę. Jak sie ma dobrego trenera, to ktoś go może podkupić. A ten skokowy rynek jest mały i mocnych nazwisk jest niewiele. Dlatego trzymamy rękę na pulsie, bo nie wiemy co przyniesie przyszłość. Pamiętamy choćby jak to wyglądało ze Stefanem Horngacherem, który kończąc z nami współpracę jedno deklarował, a drugie robił… Oczywiście mieliśmy po nim pewne pomysły, ale była ich ograniczona ilość. To też nie jest tak, że Polska jest dla trenerów „pierwszym wyborem”. Oni sami wiedzą, że u nas przy dobrych wynikach jesteś „bogiem”, a przy porażce jesteś najgorszy. Wszyscy mają taką świadomość i to wpływa na ich decyzje. Życie może podpowiedzieć nam pomysły, które pozwolą nam otworzyć kolejne rozdziały, żeby to wyglądało lepiej.

 

Wśród rozważań o potencjalnych następcach pojawiają się takie nazwiska jak wspomniane powyżej, ale także Alexander Pointner czy Werner Schuster… Czy Panu przychodzą na myśl jeszcze inne nazwiska?

Zawsze można spekulować, jest choćby Ronny Hornschuh, który prowadzi Szwajcarów i z którym już rozmawialiśmy przed paroma laty. Jest też Alexander Stöckl, który wprawdzie nadal prowadzi Norwegów, jednak wracają oni „tylko” z jednym złotym medalem, a oczekiwania mogły być znacznie większe. Tak naprawdę żaden kraj nie może być w stu procentach zadowolony i żaden kraj nie może być całkiem zrozpaczony. Niemcy choćby zdobyli dwa brązy, jednak były one właściwie „wyrwane”, Słoweńcy w ogóle nie wywalczyli indywidualnego medalu w rywalizacji mężczyzn, co wydawało się niewyobrażalne… Spodziewam się ciekawej i aktywnej wiosny, bo w zasadzie każda federacja może równie dobrze zatrudniać, co zwalniać, a także zostać przy obecnych trenerach.

 

Przechodząc od zmian personalnych do zmian w strukturze kadr… Adam Małysz wspominał, że może dojść do ponownego podzielenia kadry narodowej na dwie osobne drużyny A i B. Jak poważnie bierzecie takie rozwiązanie pod uwagę?

Rozmawiamy na ten temat, bo faktycznie zauważyliśmy, że w tym roku było to problemem. Pytanie czy to rzeczywiście jest to główny problem, bo całość tej dyscypliny nieco zapikowała. Czy jakby były oddzielne kadry, byłoby lepiej? Na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Tak naprawdę zresztą cała grupa się podzieliła w trakcie sezonu. Widać choćby, że kiedy trener Maciek Maciusiak skupił się na chłopakach którzy nie pojechali na igrzyska, nagle pojawiły się u niektórych dobre wyniki. Zastanawiamy się też, czy kadra juniorska ma odpowiednią formę. Przykładowo w narciarstwie alpejskim zawodnicy mają trenerów klubowych i tam jest prowadzone ich szkolenie. Ponadto są dwaj kadrowi koordynatorzy, którzy robią później wspólne zgrupowania razem z trenerami klubowymi i zawodnikami. Oni dostają od koordynatorów zalecenia, które następnie realizują w klubach. I widzimy, że bardzo pozytywnie to działa. To trochę połączenie modeli szkoleniowych z Austrii i Norwegii i innych mocnych krajów dopasowany do naszych potrzeb i możliwości. Wygląda to obiecująco.

 

Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu kadry kobiet, w której niespodziewanie byliśmy świadkami publicznego „prania brudów”. Kibice zastanawiają się, kto w tym sporze ma racje, czy zawodniczka krytykująca trenera czy trener starający się zachować jedność grupy. Jak na to wszystko reaguje PZN?

Ten sezon się nam posypał jeśli chodzi o skoki kobiet, a prawda zawsze leży pośrodku i nie ma sytuacji czarno-białych. Doszło do sytuacji, w której młoda zawodniczka kłóci się z trenerem, który przywiózł kilka lat temu ze swoim podopiecznym złoty medal igrzysk olimpijskich. Bez względu na osiągane wyniki, nie może się zdarzać taki półotwarty konflikt. To coś, co rozsypało całą grupę. Wiadomo, że współpraca z kobietami jest nieco inna i młode zawodniczki, które nie mają jeszcze dużego doświadczenia bywają emocjonalne. Taki konflikt powinien zostać stłumiony na początku. Jeśli zawodnik wchodzi do trzydziestki Pucharu Świata, to ma prawo o czymś porządnie z trenerem porozmawiać. Jeśli wchodzi do piętnastki, to powinny być to obustronne, merytoryczne rozmowy. Jeżeli zawodnik skacze na poziomie połowy stawki w zawodach FIS Cup, to nie powinno być w ogóle takiej rozmowy. Trzeba ustalić granicę. Łukasz Kruczek jest trenerem, który traktuje zawodników na równi ze sobą, jakby to byli jego współpracownicy w firmie. On daje z siebie sto procent i tego samego oczekuje po zawodnikach. A niestety jak wiemy, to nie zawsze działa. Nie mam też pretensji do dziewczyn. One mają po 18-20 lat. Przeczytałem takie zdanie: „szkoda, że szczyt wieku fizycznego nie przychodzi w tym samym wieku, co szczyt mentalny”. I to jest najlepsze podsumowanie.

 

Sam trener Kruczek powiedział mi, że chciałby kontynuować współpracę, jednak nie ma pewności czy wszyscy chcą współpracować. Czy zatem jest to kwestia dogadania się, postawienia krzyżyka na jednej z zawodniczek, czy innego szkoleniowca?

Na pewno nie podejmowalibyśmy decyzji o zmianie szkoleniowca ze względu na konflikt z jedną zawodniczką. Szczególnie w takim momencie i miejscu, w jakim ona jest. U nas zawodnicy z reguły nie zmieniają trenerów, trenerów też nie wybierają. Idealny jest przykład Kamila Stocha, który powiedział „jestem od trenowania, a nie od wybierania trenerów”. To nie jest wybór pomiędzy pozostaniem Łukasza Kruczka, a końcem kariery Kamili Karpiel. To bardziej pytanie o przyszłość, kolejne kroki i wizję. W tym przypadku możemy powiedzieć, że szeroka kadra nie przyniosła oczekiwanych efektów, bo mieliśmy najliczniejszą w historii drużynę, z której tak naprawdę niewiele zostało. Liczba dziewczyn skaczących na nartach w Tatrach i Beskidach maleje… Jest problem z rekrutacją i selekcją na przyszłość.

 

A czy problemem w rozwoju polskich skoków narciarskich może być temat skoczni? W Słowenii, Niemczech czy Austrii jest mnóstwo małych i większych obiektów treningowych. W naszym kraju to wciąż sport, który można uprawiać w niewielu miejscach, a kompleksów skoczni z prawdziwego zdarzenia mamy tak naprawdę tylko kilka.

To temat rzeka. Teraz wymaga się, aby każdy obiekt miał homologację i kosztował milion złotych. Coraz mniej jest obiektów naturalnych. Skupiłbym się jednak nie na infrastrukturze, bo możemy wybudować mnóstwo skoczni, ale samo to niewiele zmieni. Bardziej chciałbym zwrócić uwagę na wciąż niewielką ilość trenerów i ich szkolenie. To jest naszym kolejnym wyzwaniem i moim głównym celem, jako osoby pracującej w PZN. Chcemy stworzyć coś na kształt akademii trenerskiej, choć to może zbyt duże słowo. Chcemy aktywnie zaangażować trenerów klubowych i zbudować zupełnie nowe przysiółki dla skoków narciarskich, choćby w oparciu o szkolnych wuefistów. Dzisiaj wielu z nich się obawia słysząc o zajmowaniu się adeptami skoków narciarskich. Panowało też przeświadczenie, że trener dzieciaków musi być byłym skoczkiem narciarskim, a tak nie jest. Jak będziemy mieli więcej trenerów, to gwarantuję, że nie będziemy mieli kłopotów z obiektami. Tak naprawdę nie potrzebujemy wielu dużych skoczni. Przydałoby się jednak na pewno znacznie więcej kilku, kilkunastometrowych. Jak ktoś zechce przejść na większe obiekty, mamy Wisłę, Szczyrk, Zakopane, a jeśli w jakimś regionie pojawi się znacznie więcej dzieciaków, takie skocznie powstaną. Dla samorządów wybudowanie małej skoczni nie jest kwestią wielkich środków. To też nasz plan na przyszłość, przygotowanie gotowego projektu takiego obiektu, który będzie ogólnodostępny. Najpierw potrzebujemy jednak trenerów, później skoczni, nie odwrotnie.

 

rozmawiał Bartosz Leja

 

Dodaj komentarz