Dla wielu zawodników marzeniem jest zakończenie kariery będąc na szczycie. Z pewnością wielu sportowców chciałoby także zanotować swój ostatni występ przed własną publicznością. Nina Lussi co prawda nie wygrała zawodów Pucharu Kontynentalnego w Lake Placid, jednak pochodząca stamtąd Amerykanka miała okazję zanotować swój ostatni występ właśnie na rodzimej skoczni. – Dałam z siebie wszystko i dobrze było zakończyć karierę w domu – mówi.

W czasie minionego weekendu, Nina Lussi piękną klamrą spięła swoją narciarską przygodę trwającą ponad 16 lat. Amerykanka swój pierwszy międzynarodowy start zanotowała 7 października 2005 roku podczas zawodów poprzedzających konkurs Pucharu Kontynentalnego w Lake Placid, nazwanych wdzięcznie Flaming Leaves Festival. Mimo, że dzień później w trakcie konkursu rozgrywanego już pod egidą FIS została zdyskwalifikowana za sprzęt, to wówczas jako zaledwie 11-letnia dziewczynka miała okazję pojawić się na skoczni razem z takimi gwiazdami tego sportu, jak Daniela Iraschko-Stolz, Anette Sagen, czy Lindsey Van. Swój ostatni start Lussi zapisała na swoim koncie 26 marca tego roku podczas zawodów Pucharu Kontynentalnego… również w Lake Placid. Zajęła w nich siódme miejsce, a dzień wcześniej była bliska pożegnalnego podium. Po pierwszej rundzie była trzecia, jednak finalnie wylądowała na czwartej pozycji.
Po zmaganiach w rodzinnej miejscowości w amerykańskim stanie Nowy Jork, 27-letnia zawodniczka ogłosiła zakończenie kariery. – Skoki narciarskie od bardzo długiego czasu są ogromną częścią mojego życia. Rywalizacja z najlepszymi na świecie wymaga jednak ogromnej ilości energii, kiedy weźmie się pod uwagę treningi, szkolenia, planowanie sezonu i podróże. Dałam z siebie wszystko i dobrze było zakończyć karierę w domu, w Lake Placid – mówi nam. O ważnej więzi skoczkini z lokalną społecznością świadczyć może także to, że to właśnie ona na początku listopada zeszłego roku, oddała na zmodernizowanym obiekcie MacKenzie Intervale Ski Jump (K-90 / HS-100) pierwszy skok. – Poczułam wtedy, jakbym odcisnęła piętno na lokalnej i narodowej społeczności skoków narciarskich… Teraz mogą oni kontynuować tę przygodę już beze mnie. Nie mogę się doczekać bycia po prostu zwykłą fanką sportu – dodaje.

Amerykanka zapytana o najbardziej pozytywne wspomnienia z kilkunastoletniej narciarskiej przygody, a także o najtrudniejsze momenty sportowej kariery, odparła: – Najważniejsze było dla mnie wygranie moich pierwszych mistrzostw kraju w Park City, było też zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Kontynentalnego w sezonie 2013/2014, była rywalizacja przed niesamowitą publicznością i moją rodziną w konkursie drużyn mieszanych na Mistrzostwach Świata w Seefeld w 2019 roku… Mogłam też przez lata obserwować, jak szybko ten sport w żeńskiej odsłonie osiąga tak wysoki poziom. Co do trudności, pojawiły się one w kwestii znalezienia właściwych ludzi, którzy podzielaliby te same wartości co ja i chcieli razem ze mną spełniać moje cele. Jestem wdzięczna trenerom i osobom, które we mnie wierzyły. Tym, którzy nie wierzyli, jestem wdzięczna ponieważ spowodowali, że chciałam w sobie poszukiwać wewnętrzną siłę.
Przypomnijmy, że Lussi we wspomnianym 2014 roku dwukrotnie zameldowała się na podium narciarskiej „drugiej ligi” w szwedzkim Falun, zajmując pierwsze i drugie miejsce. Warto wspomnieć, że w dniu w którym wygrała na drugim miejscu uplasowała się… reprezentantka Polski Joanna Szwab. Dla naszej 25-letniej zawodniczki, która na początku miesiąca także zakończyła sportową karierę, również był to życiowy sukces. – Usłyszenie hymnu narodowego stojąc na najwyższym stopniu podium było niesamowite, wyjątkowe… – wspomina zawodniczka ze Stanów Zjednoczonych, która do dwóch podiów wywalczonych w Szwecji, dołożyła drugie miejsce w marcowych zawodach PK w amerykańskim Park City. Międzynarodowe starty zawodniczka z Lake Placid notowała także w Polsce, a konkretnie w Zakopanem i Wiśle. Co więcej w październiku minionego roku wzięła nawet udział w mistrzostwach Polski na Średniej Krokwi.

Przypomnijmy też, że Nina Lussi jest rówieśniczką Sary Hendrickson, czyli skoczkini, która wygrała pierwszy w historii żeński sezon Pucharu Świata. Pod koniec zimy 2011/2012 to właśnie ona wzniosła nad głowę Kryształową Kulę. Wówczas wydawało się, że amerykańskie skoki kobiet (w przeciwieństwie do męskiej odsłony tej dyscypliny w USA) czeka świetlana przyszłość. Aktualnie Amerykanki nie odgrywają już wiodących ról w zawodach najwyższej rangi i zazwyczaj stanowią tło dla rywalizacji najlepszych. Kończąca karierę Lussi sama zdołała czterokrotnie wywalczyć punkty do klasyfikacji generalnej tego cyklu, najwyżej będąc na 25. miejscu w koreańskim Pjongczangu w 2017 roku. –Zawsze łatwo jest spojrzeć wstecz i zobaczyć rozwiązanie. Myślę, że były rzeczy, które nasza organizacja mogła zrobić inaczej, ale ja osobiście jako jednostka sama próbowałam znaleźć drogę, która dla mnie działała najlepiej. Życzę USA Nordic Sport wszystkiego najlepszego w kontynuacji i mam nadzieję, że przez te wszystkie lata osoby kierujące tym projektem wiele się nauczyły – skwitowała zawodniczka, która dokładnie dzisiaj (29 marca) świętuje 28. urodziny.
Czy zakończenie kariery czynnej skoczkini oznacza, że Lussi zamierza całkowicie rozstać się ze skokami narciarskimi i narciarskim środowiskiem? – Na razie potrzebuję trochę przestrzeni od sportu. Oddałam mu dużo miłości i łez i jestem ciekawa, co czeka mnie poza sportem. Poza tym bycie „tylko” fanem sportu również daje satysfakcję – zaśmiała się. Zapytana o dalsze plany na przyszłość, odpowiada: – Dla mnie samej to na chwilę obecną tajemnica. Zacznę szukać pracy, która mnie inspiruje i myślę, że oznacza to pozostanie w kontakcie ze sportowcami…
Wyświetl ten post na Instagramie
Bartosz Leja,
informacja własna