Miniona zima była jednym z trudniejszych okresów w karierze dla Macieja Kota. Doświadczony zawodnik jeszcze przed sezonem zdecydował się na indywidualne treningi z bratem, które miały mu pomóc wrócić do światowej czołówki. 31-latek przyznaje, że nie wszystko przebiegło tak jak sobie zaplanował, jednak swoich szans upatruje w szykujących się zmianach w sztabach szkoleniowych polskich kadr. – Jestem w stanie szybko zaadaptować się do nowych realiów i zasad. Mam bardzo dużo motywacji, by wciąż iść do przodu – zapowiada.
Anna Fergisz: Początek sezonu zimowego z pewnością nie wyszedł tak, jakby go Pan zaplanował, zwłaszcza po dosyć dobrych startach latem. Co spowodowało więc, że nastąpiła stosunkowo duża różnica między tymi startami letnimi, a zimowymi?
Maciej Kot: Na pewno ten sezon był jednym z najtrudniejszych w mojej karierze. Ten początek był bardzo trudny i nie mówię tu o początku sezonu zimowego, a już o początku lata. To był trudny okres, który niechętnie wspominam i staram się z tego wyciągnąć jak najwięcej wniosków i mieć z tego naukę na przyszłość. Jeśli chodzi o zimę, to wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze żeby rozpocząć starty od wysokiego poziomu. Mam jednak wrażenie, że pierwsze starty w zawodach zimowych, czyli w moim przypadku w Pucharze Świata w Wiśle były zderzeniem z rzeczywistością. U mnie akurat była to dyskwalifikacja, która trochę podcięła mi to skrzydła. Wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdybym skakał w konkursie. Wtedy ta droga mogłaby wyglądać inaczej, ale to jest gdybanie, więc trzeba było obrać inną drogę. Tą inną drogą był Puchar Kontynentalny, który miał prowadzić do Pucharu Świata, chociażby przez wyrobienie dodatkowej kwoty startowej.
Sezon okazał się trudny dla całej kadry, zarówno startującej w Pucharze Świata, jak i w Pucharze Kontynentalnym. Można było jednak zauważyć, że również u Pana z każdym kolejnym startem wykonywany był jakiś mały kroczek do przodu. Czy tak też było z pańskiej perspektywy?
Trudności pojawiły się zarówno u zawodników skaczących w Pucharze Świata, jak i tej grupy jeżdżącej na Puchar Kontynentalny. Patrząc jednak na to, jak wyglądało to na początku, a jak wyglądało to na koniec, można powiedzieć, że rzeczywiście był postęp. To jest jeden z tych pozytywnych wniosków, które mogę wyciągnąć. Mimo tego, że było bardzo ciężko, walczyłem i pracowałem do końca i te ostatnie występy, to podium [3. miejsce w PK w Lahti – przyp. red.], dało mi w końcu trochę satysfakcji. Nie była to też jednak idealna droga prowadząca do góry, bo pojawiały się po drodze wzloty i upadki.
Przed sezonem sporo mówiono o treningach z bratem – Jakubem Kotem. Czy przyniosły one oczekiwany rezultat i ewentualnie zdecydowałby się Pan ponownie na taki krok?
Nie mam wątpliwości co do charyzmy i umiejętności mojego brata. Drugi raz bez wahania podjąłbym współpracę z Kubą. Pojawiły się jednak problemy natury organizacyjnej. Będąc poza grupą i nie mając zaplecza logistycznego czy organizacyjnego, było nam ciężko zrealizować wszystkie pomysły oraz program. Brakowało ciągłości w skakaniu. Okres letni, kiedy skakałem wyłącznie z Kubą był naprawdę dobry. Pojawiła się czołowa dziesiątka w Letnim Grand Prix [8. miejsce w Courchevel – przyp. red.], dobre występy w Letnim Pucharze Kontynentalnym [3. i 5. miejsce we Frenštácie – przyp. red.], gdzie stałem na podium, więc te skoki szły w coraz lepszym kierunku. Potem pojawiło się zamieszanie o to z kim trenuje, zmiany pomysłu na skoki i to dość mocno utrudniło mi życie. To była jedna z tych przyczyn, dlaczego ten sezon był nieudany. Dopiero w połowie zimy, kiedy pod swoje skrzydła wziął mnie Maciej Maciusiak i z jego grupą jeździłem na Puchar Kontynentalny, ta forma zaczęła się stabilizować i iść do góry. Nie mam jednak wątpliwości, że z Kubą bylibyśmy w stanie stworzyć coś dużo lepszego, tylko musielibyśmy mieć odpowiednie warunki. Przede wszystkim musielibyśmy współpracować z kadrą, a tego nie było. Zawsze najlepszą opcją jest trening w grupie, mając całe zaplecze. A na chwilę obecną czekam na wszelkie informacje, jak te grupy szkoleniowe będą wyglądać.
Z pewnością sporym utrudnieniem było stracenie sponsora i skakanie „na własną rękę”. Czy zakończenie tej współpracy było nagłą decyzją sponsora?
O nieprzedłużeniu kontraktu wiedzieliśmy dużo wcześniej przed zakończeniem współpracy. Mieliśmy czas, żeby po zakończeniu sezonu rozejrzeć się za nowymi sponsorami. Na zakończenie umowy wpłynął brak wyników, pewnego rodzaju burza medialna wokół organizacji mojego szkolenia, a do tego COVID-owe utrudnienia w pewnych kwestiach spowodowały, że ciężko się rozmawiało. Starałem się jednak skupiać na swojej robocie, ciężko trenować i wynikami pokazać, że warto we mnie zainwestować. Ten sezon potoczył się tak, że wyników nie było i nie było podstaw, żeby podpisać taką umowę. Mam nadzieję, że zmiany, które prawdopodobnie idą w Polski Związku Narciarskim i pozytywne wieści na mój temat spowodują, że być może znajdziemy partnera. Ale chodzi tu przede wszystkim o dobre wyniki i to jest podstawa do tego, żeby zostać zauważonym, żeby rozmawiać. Liczę na to, że drugi rok z rzędu nie będę pracował i skakał za darmo, bo w pewnym momencie to boli i jest frustrujące.
Szykuje się sporo zmian w sztabie szkoleniowym. Czy w tym wszystkim upatruje Pan jakieś większe szanse dla siebie?
Staram się przy całej tej sytuacji i burzy, która się wytworzyła stać z boku i robić swoje. Zacząłem przygotowania do nowego sezonu już dwa tygodnie temu. Zrobiłem sobie kilka dni wolnego po Pucharze Kontynentalnym w Zakopanem i potem rozpocząłem przygotowana. Stwierdziłem, że to najlepsze co mogę zrobić, zamiast brać udział w niepotrzebnej burzy medialnej. Chciałem być gotowym, kiedy dowiemy się co dalej będzie, czy będzie nowy trener, czy zostanie Michal Doležal. Chcę być gotowy do ciężkiego treningu mentalnie i fizycznie i myślę, że ten plan zrealizowałem. Cały czas czekam na informację 'co dalej”, ale czekam trenując w pełni gotowości. W nadchodzących zmianach upatruję szansę dla siebie. Większość takich rewolucji w skokach narciarskich nie przeszkodziło mi, a wręcz pomogło. Wystarczy popatrzeć, co się działo, kiedy Stefan Horngacher objął naszą kadrę i wprowadził sporo rewolucji, m.in. sprzętowych. Uważam, że jestem w stanie bardzo szybko się zaadaptować do nowych realiów i zasad. Mam bardzo dużo motywacji, by wciąż iść do przodu. Takie zmiany powodują, że zawodnik ma czystą kartkę papieru, którą może zapisać od początku. Szczególnie kiedy przychodzi trener z zewnątrz, można zacząć relację od początku.
Wiemy natomiast, że z kadrą B pracował będzie Maciej Maciusiak, z którym dobrze się Panu współpracowało. Czy liczy Pan więc na przyporządkowanie do kadry A czy do kadry B?
Jeśli chodzi o Macieja Maciusiaka od zawsze bardzo dobrze się rozumiemy. Mamy do siebie duże zaufanie i szacunek, więc jestem pewny, że współpraca pomiędzy trenerami i grupami będzie bardzo dobra i nie będzie to miało znaczenia kto w której grupie jest. Jestem spokojny. Wiem, że niezależnie od tego w której grupie się znajdę, będę w stanie dogadać się z trenerem. Dla mnie dobra komunikacja i atmosfera w zespole to podstawa, aby dobrze później skakać.
Coraz częściej sportowców dotyka internetowy hejt. Nie da się nie zauważyć, że także pod informacjami o Pana sportowej przyszłości są wpisy nie tylko krytyczne, ale też przekraczające pewne bariery. Czy da się od tego wszystkiego całkowicie odciąć?
Zjawisko hejtu jest powszechne i dotyczy wszystkich, którzy są obecni w social mediach. Najprościej byłoby tych komentarzy nie czytać i nie przejmować się tym. Często jest to niemożliwe. Staram się koncentrować na 99 procentach pozytywnych komentarzy, dlaczego koncentrować się na tym jednym procencie negatywnych? Zamiast przejmować się tymi nieprzychylnymi komentarzami, zwróćmy uwagę na te pozytywne, bo ich jest naprawdę masa. To co ludzie mi czasami zarzucają, biorę często na klatę, bo czasami faktycznie są ku temu podstawy, ale grunt to żyć w zgodzie w samym sobą i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy te komentarze mają podstawę.
Jak Pan wspomniał, okres przygotowawczy do kolejnego sezonu został rozpoczęty. Czy obiera Pan jakiś cel na najbliższą przyszłość?
Na cele wynikowe przyjdzie czas. Z tyłu głowy one są. Determinują ciężką pracę i przygotowania, są motywacją. Nadchodzą Mistrzostwa Świata [w 2023 r. w Planicy – przyp.red.] i żeby tam zrealizować swój największy cel, którym będzie medal, trzeba zrealizować sporo celów pobocznych. Trzeba poczekać na podział grup, sztaby szkoleniowe, porozmawiać z trenerem, jak to będzie wyglądać, na to czy będziemy więcej startować i ustalić kluczowe kwestie. Wtedy można liczyć na te największe wyniki.
rozmawiała Anna Fergisz