Maciej Kot w czasie minionego weekendu zanotował najlepszy start lata od pięciu lat. Doświadczony skoczek, który od kilku sezonów walczy o powrót do światowej czołówki, od początku sezonu 2022/2023 jest ponownie „pełnoprawnym” zawodnikiem jednej z kadr narodowych i wydaje się, że pełnoetatowa współpraca z trenerem Maciejem Maciusiakiem zaczyna przynosić oczekiwane rezultaty. – To, czego brakowało mi w ostatnich latach to pewność siebie – przyznaje piąty skoczek sobotniego konkursu LGP w Wiśle.
W inauguracyjnym konkursie Letniego Grand Prix na skoczni im. Adama Małysza (HS-134), Maciej Kot zanotował swój najlepszy występ w zawodach najwyższej rangi od prawie trzech lat. Po raz ostatni tak wysoko był we wrześniu 2019 roku, podczas konkursu w austriackim Hinzenbach. Tym razem skoki na 115 i 124,5 metra ponownie pozwoliły mu na zajęcie piątej lokaty. Czy sobotni start może zapowiadać szybki powrót zakopiańczyka do grona najlepszych skoczków świata? – Za wcześnie, żeby tak mówić. Nie chciałbym nic obiecywać i czuć hurraoptymizmu, bo są to dopiero pierwsze zawody w lecie. Wszystkie reprezentacje przyjechały w niepełnych składach, więc to nie jest prawdziwy pokaz sił. Każdy dobry skok i dobre miejsce cieszy, ale dzisiaj nie jestem zadowolony, szczególnie ze skoków. Nie były one takie, jakie oddawałem ostatnio na treningach. Jeżeli jednak ze średnimi skokami osiągam tak dobre miejsce, to wszystko jest okej. Wolę psuć skoki i zajmować takie miejsce, niż skakać tak jak na przestrzeni ostatnich lat, czyli nieźle, ale nie osiągając wyników. Jeżeli skoki są słabe, a wyniki dobre, to wszystko idzie w dobrą stronę – komentował.
Warto wspomnieć, że piąte miejsce, mimo że całkiem wysokie, swego czasu było dla Kota dość „feralne”. Zanim polski skoczek wywalczył swoje pierwsze podium w zawodach Pucharu Świata, aż sześciokrotnie (w latach 2013-2016) jego najlepszym osiągnięciem była właśnie ta lokata. Przełamanie nastąpiło w grudniu 2016 roku, kiedy już jako podopieczny trenera Stefana Horngachera był drugi w norweskim Lillehammer. W lutym 2017 roku Kot wywalczył z kolei swoje dwa pucharowe zwycięstwa – w japońskim Sapporo oraz południowokoreańskim Pjongczangu. – Miałem wspomnienie sprzed lat, kiedy ta cyfra mnie prześladowała. Wtedy mnie to denerwowało, bo chciałem coś wyżej i lepiej. Teraz tę piątkę biorę na klatę i jestem z niej całkiem zadowolony. Jeśli wróciłyby te czasy, to na pewno bym nie narzekał – skwitował w sobotę.
W niedzielę 31-latkowi nie udało się już zameldować w czołówce. Po skokach na 118,5 i 119,5 metra zajął szesnastą pozycję, choć jak sam przewrotnie stwierdził, niedzielne próby wydawały się… lepsze od sobotnich. – Wczoraj te skoki były średnie, nie do końca satysfakcjonujące, natomiast miejsce bardzo fajne. Dzisiaj skoki były dużo lepsze, szczególnie kwalifikacyjny i pierwszy, a miejsce dużo słabsze. Niestety skoki narciarskie są przewrotne i czasami trudne do zrozumienia – przyznał. Zapytany o główny błąd techniczny, który powodował u niego nieodpowiednie skręcenie w locie, Kot odparł: – Ten błąd nie jest w stu procentach wyeliminowany. To bardziej kwestia próby zmniejszenia skutków ubocznych tego błędu. Pewnych wad postawy nie jesteśmy w stanie w stu procentach skorygować, więc lekko krzywy dojazd i lekko krzywe wyjście z progu powodują, że to skręcenie zawsze będzie mi towarzyszyć. Nawet analizując najlepsze skoki, którymi wygrywałem Puchary Świata, lekkie skręcenie za progiem było, ale byłem w stanie je bardzo szybko skorygować. Kąt natarcia nart w locie był taki, że nie traciłem prędkości.
Skąd więc poprawa w skokach doświadczonego zawodnika, mimo wciąż obecnych mankamentów technicznych? – Od zimy przybyło mi sporo pewności siebie, sporo rzeczy zostało wyjaśnionych i przeanalizowanych. Trenuję teraz w grupie, także to też jest spora zmiana. Trzymam się planu i każdy trening wykonuję na sto procent. Motywacji mi nie brakuje. To, czego brakowało mi w ostatnich latach to pewność siebie, która daje swobodę i automatyzm – mówi Kot, który jeszcze w poprzednim sezonie mimo formalnej obecności w kadrze narodowej, przez większą część sezonu musiał trenować poza kadrą pod opieką swojego brata Jakuba. Dopiero pod koniec zimy do szkolenia zakopiańczyka aktywniej wkroczył trener Maciej Maciusiak. I jak twierdzi sam zawodnik, to bardzo owocna współpraca. – Z trenerem Maciusiakiem zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Jest też parę nowych osób jeśli chodzi o zawodników i sztab szkoleniowy. Razem możemy dojść bardzo daleko. Są wśród nas skoczkowie młodzi, utalentowani i perspektywiczni, ale też bardziej doświadczeni jak ja, Andrzej Stękała czy Olek Zniszczoł. Zeszły sezon był najtrudniejszy w mojej karierze. Ciężko pracowałem i walczyłem, żeby wrócić do dobrego skakania i do grupy. Teraz jestem w gronie fajnych ludzi z super atmosferą. Widzę, jak pniemy się do przodu.
Maciej Kot jako zawodnik urodzony w 1991 roku jest najstarszym skoczkiem polskiej kadry B i jednocześnie czwartym najstarszym zawodnikiem wszystkich polskich kadr. Więcej lat od niego mają jedynie Piotr Żyła (ur. 1987), Kamil Stoch (1987), oraz Dawid Kubacki (1990). Czy z racji wieku reprezentant AZS-u Zakopane uważa sie za lidera drugiej grupy? – Jestem najstarszy i czuję się odpowiedzialny za pewne rzeczy. Młodzi zawodnicy chętnie ze mną rozmawiają i czerpią z mojego doświadczenia. Możemy się wymieniać swoimi spostrzeżeniami, mogę służyć im swoją pomocą i doświadczeniem, czyli tym, czego ja na przestrzeni lat nauczyłem się od Adama Małysza czy Kamila Stocha. Ja też jestem w stanie czerpać pozytywną energię od młodszych zawodników – podsumował.
Bartosz Leja, Karol Cześnik,
informacja własna