Czeska reprezentacja skoczków narciarskich od dłuższego czasu zmaga się z kryzysem. W ekipie brakuje zawodników, którzy mogliby nawiązać walkę ze światową czołówką. Mimo tego Filip Sakala będący jednym z wiodących zawodników naszych zachodnich sąsiadów, nie znalazł się w kadrze narodowej trenera Vasji Bajca na sezon 2022/2023. 26-latek przyznał, że nie odpowiadała mu szkoleniowa wizja Słoweńca i dlatego zdecydował się na indywidualne treningi, które opłaca z własnych pieniędzy.
Sakala po wygraniu październikowych mistrzostw kraju, otrzymał nominację do startu w pierwszych zawodach Pucharu Świata w Wiśle. W kwalifikacjach zajął jednak dopiero 65. i 63. miejsce i oba konkursy mógł obserwować tylko w roli kibica. Sam przyznał, że bardzo słaby początek sezonu może się wiązać z antypatią do skoczni im. Adama Małysza (HS-134). – Nienawidzę tej skoczni z całego serca. Do pojednania jeszcze nie doszło – skwitował w rozmowie z Janem Štěrbą z portalu Skoky.net. Przypomnijmy, że poza nim w Beskidach wystartował jeszcze jeden reprezentant Czech, Roman Koudelka, który zamknął stawkę pierwszego konkursu na ostatnim 50. miejscu, a do drugiego w ogóle nie awansował.
Obaj zawodnicy nie wywalczyli więc w Polsce żadnego pucharowego punktu, jednak jak się okazuje, obecnie mocno różni ich sportowa droga. Koudelka jest skoczkiem kadry narodowej, natomiast Sakala do zimowego sezonu przygotowywał się indywidualnie. W tym roku było to mocno utrudnione, ponieważ aby móc pozwolić sobie na opłacenie obozów szkoleniowych, trenerów i wyjazdów na zawody, musiał samodzielnie na nie zarobić. – Na początku było to dość problematyczne, zacząłem pracować. Przed i po pracy trenowałem, ale miałem świetną pracę, która umożliwiała mi dobrą regenerację. Brakuje mi tylko skoków na skoczni – przyznał 26-latek, który latem oddał łącznie około 100 skoków.
Latem syn znakomitego czeskiego skoczka Jaroslava Sakali współpracował z trenerem od przygotowania fizycznego Petrem Jánským, a obecnie pracuje razem z byłym słowackim skoczkiem Dominikem Ďurcem. W związku z nieobecnością w kadrze narodowej, był zaskoczony nominacją na zawody Pucharu Świata w Wiśle. Póki co nie jest jeszcze pewne, czy pojawi się w pierwszych zmaganiach na śniegu w fińskiej Ruce (25-27 listopada). A na te zawody nastawiał się nawet bardziej, niż na polską inaugurację. Pewne jest jedno – Sakali nie odpowiadają metody treningowe, które do kadry wprowadził Vasja Bajc. Jeszcze w poprzednim sezonie czeski zawodnik był w kadrze swojego kraju, ale sam podkreśla, że nie poczynił pod skrzydłami słoweńskiego szkoleniowca oczekiwanych postępów.
Skoczek z Frenštátu pod Radhoštěm twierdzi, że mocno różni się charakterem i podejściem od swoich reprezentacyjnych kolegów i w przeciwieństwie do nich, jemu nie odpowiadało mocno restrykcyjne podejście Bajca do przygotowań. Dlatego decyzję o pożegnaniu się z kadrowym szkoleniem podjął już jesienią ubiegłego roku. – Były sytuacje konfliktowe. Mam świadomość w jakiej sytuacji postawiłem drużynę i staram się nadal z nią współpracować. Ale nie chciałbym wracać do kadry. Znalazłem drogę i pełną wolność, która mi odpowiada. Dla mnie najważniejsze jest to, aby czuć się komfortowo i dobrze się przy tym bawić – podkreślił.
Tym samym wydaje się, że Sakala tej zimy nie pożegna się jeszcze ze skokami narciarskimi. A to nie było pewne w poprzednim sezonie, kiedy po nieudanych igrzyskach w Pekinie (brak kwalifikacji na normalnej skoczni i 48. miejsce na dużej) rozważał nawet zakończenie kariery. Przypomnijmy, że kibicom czeski zawodnik najbardziej może się kojarzyć z konkursem mistrzostw świata na normalnej skoczni w Seefeld w 2019 roku. Kiedy Dawid Kubacki zmierzał z 27. lokaty po złoty medal, on po pierwszej serii sensacyjnie zajmował znakomitą szóstą pozycję. Skończyło się na 29. miejscu i sporym rozczarowaniu. Jak będzie tej zimy? 26-latek przyznaje, że liczy na zdobywanie pucharowych punktów i związany z tym zarobek, ponieważ jego fundusze pozwolą na skoncentrowanie się wyłącznie na skokach narciarskich maksymalnie do lutego.
Mirella Głowacz, Bartosz Leja,
źródło: Skoky.net