You are currently viewing Jan Winkiel o skokach kobiet w Polsce: „Powoli kończą nam się opcje. Zagraniczny trener jest brany pod uwagę”
Jan Winkiel i Nicole Konderla (fot. PZN / Julia Piątkowska)

Jan Winkiel o skokach kobiet w Polsce: „Powoli kończą nam się opcje. Zagraniczny trener jest brany pod uwagę”

Mistrzostwa Świata w Planicy potwierdziły, że w polskich skokach pań wciąż jest wiele do poprawy. Wyniki podczas czempionatu i zbliżający się koniec sezonu zwiastują nadejście zmian. Sekretarz PZN – Jan Winkiel opowiedział w rozmowie z nami o kulisach, swoich spostrzeżeniach, a także o pomysłach na przyszłość.

 

Karol Cześnik: Przed rozmową czytałem tekst Łukasza Jachimiaka na portalu Sport.pl o stanie polskich skoków kobiet. Zastanawiam się, jak bardzo blisko prawdy jest zawarta w nim analiza?

Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN: Z mojego punktu widzenia, nie do końca obiektywnego, to tekst zawiera słuszne spostrzeżenia. Popełniliśmy jako związek kilka błędów. Sport polega na tym, że wygrywa ten, który popełnia ich mniej. Podjęliśmy ryzyko profesjonalizując tę grupę, co do końca nie wypaliło. Mieliśmy wariant z podziałem, który też się nie udał. To co trzeba powiedzieć, to jest to, że te decyzje nie zmieniały się co pół roku, co było kluczowe. Chcieliśmy dać czas wdrożonym decyzjom, żeby się poukładały. Nie udało się to. Największym problemem jest liczba klubów, która posiada sekcje dziewcząt lub sekcje wspólne. Mamy za mało trenerów, którzy chcą współpracować z dziewczynami, z wielu różnych powodów. Nawet wyróżniający się u nas trener kobiet – Sławek Hankus mówi, że nie chce pracować z dziewczynami i nie jest to na jego mental, a jest raczej silny. Problemów jest sporo. Śmialiśmy się, że łatwiej by było naturalizować Tamarę Mesikovą, która się kłóci ze swoim związkiem, a także Indrackovą z Czech. Był taki pomysł, żeby zgrupować nasze zawodniczki ze Słowaczkami i Czeszkami, żeby zobaczyły jak inni mają źle. Nie jest to jednak optymalne rozwiązanie. Trzeba poszukać innych możliwości i mamy jakieś pomysły. Zapewne jeden z nich wdrożymy po sezonie i będzie trwał kolejne 3 lata do Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Będziemy oceniać wtedy nie tylko na podstawie topowych wyników. Skoki to specyficzny sport i jeden skok może zmienić zupełnie punkt widzenia i styl. Nie cieszą nas te wyniki, ani też same zawodniczki, czy też trenerów i kibiców. Będziemy coś z tym robić, choć powoli kończą nam się opcje.

 

Jednym z tych pomysłów jest pewnie zagraniczny trener?

Tak, jest brany pod uwagę. Podobnie było w tamtym roku jako jedna z dwóch opcji. Wtedy jednak kandydat, który był najbliżej charakterologicznie oraz stylem i jakością pracy, nie mógł podjąć się pracy z powodów prywatnych. Później szukaliśmy innych opcji i jedną z nich był właśnie podział, że zawodniczki mogą wybrać z kim chcą trenować w ramach treningu klubowego. To mogła być odpowiedź na pytanie, że kogo im nie damy do trenowania, to jest źle. To też się okazało złe i nie jest to opcja dla nich. Niestety nie są na tyle dojrzałe sportowo, żeby móc sobie wybierać trenerów. Zresztą raczej nikt nie jest na tyle dojrzały, żeby sam podejmował taką decyzję. Czasami jednak zawodnicy maja lepsze czucie. Jeżeli nasi trenerzy nie pasowali, to daliśmy możliwość wyboru i wyszło, że taka wersja nie ma sensu. Wracamy powoli do systemu z zagranicznym trenerem.

 

Czy jest na horyzoncie jakieś konkretne nazwisko? A jeśli nie, to jaki profil kandydata jest określony?

Zawsze szukamy trenerów po profilu, ale szczegóły sobie zostawię. Parę rozmów prowadzimy.

 

Domyślam się, że problem jednak nie leży w samym trenerze? 

Gdyby tak było, to zmiana trenera przyniosłaby efekty. Gdyby to był problem tylko z osobowością zawodniczek, to trenerzy mieliby podobny „feedback”. Tu jest inna sytuacja. Problem leży w klubach, Szkołach Mistrzostwa Sportowego, w naborze. Myślę, że dużo dobrego zrobi ponowne otwarcie skoczni małych w Zakopanem. One były remontowane i przez lata były nieczynne, nabory tym samym się zmniejszyły. Teraz wracają, jest możliwość skakania. Pozostaje pracować na poziomie klubowym. Musimy poszukać rozwiązań, które sprawią, że praca z dziewczynami będzie w klubach bardziej atrakcyjna. Trzeba wprowadzić takie rozwiązania, żeby nie zaszkodzić jednocześnie pracy z mężczyznami. Nie możemy wylać dziecka z kąpielą. Prawda jest taka, że jak się nie zacznie od dołu, to u góry będzie się miało taką sytuację jak teraz. Można by było przyjąć system chiński, skoszarować 4 dziewczyny i zobaczyć co z tego będzie. W skokach jednak musi być ta masa, czy to na wypadek kontuzji, czy też ze względy na sprawy mentalne, które nie są znane w momencie naboru. Musimy budować bazę, bo bez tego nie zrobimy kroku do przodu. Przykład Kanadyjki pokazuje jednak, że nie trzeba mieć masy i obiektów, żeby zrobić wynik sportowy.

 

Atmosfera wokół głównej kadry pań raczej nie sprzyja przy naborze i nie zachęca dziewczyn do wejścia w ten sport?

Nie, choć z drugiej strony mam nadzieję, że te, które wchodzą do sportu, powiedzą sobie, że skoro tamtym nie idzie, to my pokażemy, że jednak da się. Tak naprawdę skoki Nicole, z wyjątkiem Mistrzostw Świata w Planicy i problemów zdrowotnych, z którymi się boryka, potrafią być naprawdę niezłe. Są to skoki na miarę dwudziestki Pucharu Świata Pań. Nie ma co się oszukiwać, to nie jest degrengolada. Problematyczna jest całość systemu. Pojawiają się przebłyski. Gdyby Kinga na progu uprawiała skoki narciarskie, a nie taekwondo, to spokojnie wskakiwałaby do dwudziestki Pucharu Świata i mielibyśmy inną sytuację. Z drugiej strony jak ktoś przez siedem lat nie potrafi wyzbyć się błędu, to jest to też problematyczna sytuacja. Może to świadczyć o predyspozycjach i o tym, że nic się nie da z tym zrobić i jest to sufit. Z innej strony, wielokrotnie słyszeliśmy o suficie Olka Zniszczoła, który w tym roku pokazał, że w odpowiednim miejscu trzeba było „nacisnąć” i to zadziałało. Najważniejsze, żeby dziewczyny chciały uprawiać ten sport. Podobało mi się w tekście Łukasza Jachimiaka, że dziewczyny selektywnie decydują o tym, w czym chcą naśladować Kamila Stocha i gdyby naśladowały Piotrka, Dawida czy młodszych w etosie pracy, to nie byłoby takich dyskusji i siłą wdarłyby się do ósemki, a my nie mielibyśmy wyboru i zatrudnialibyśmy im najlepszych fachowców, tak jak w skokach męskich.

 

Zastanawiam się, jak w tej sytuacji odnajduje się Szczepan Kupczak. Czy zdawał sobie sprawę w co wchodzi? Jeszcze podczas Letniego Grand Prix w Wiśle powiedział, że wie jaki był problem u dziewczyn. Tymczasem tej zimy nie widać, żeby wiedział jak go rozwiązać, albo problemy tak się pogłębiły, że go to przerosło.

Tak, choć myślę, że i sam Szczepan trochę za bardzo chciał budować z dziewczynami sukces, a za mało skupić się na stanie, który był wcześniej, czyli na selekcjonerskich zadaniach, które spinałyby tę grupę. To też pogłębiło niektóre problemy, które wcześniej nie były problemami. Potrafiliśmy coś sobie wcześniej ustalać, a dwa dni później zmieniało się to z różnych powodów, zresztą nieraz całkiem słusznych. To też nie pomagało grupie. Czy z doświadczonym trenerem byłoby inaczej? Tego nie wiemy.

 

Adam Małysz powiedział mediom po konkursie drużynowym dziewczyn, że portale piszą o konfliktach dziewczyn, po czym same zawodniczki przed Polskim Związkiem Narciarskim twierdzą, że nie ma żadnych zatarć miedzy nimi. Jak to właściwie jest?

Nie ukrywają, że nie pałają do siebie sympatią, choć faktycznie mówią, że konfliktów nie ma. Wystarczy śledzić media społecznościowe, żeby zobaczyć, że lubią sobie wbijać szpilki, co jest totalnym absurdem na tym poziomie. To jest zachowanie godne parolatków, takie trochę przedszkole. Nie trzeba jednak się kochać, żeby wspólnie pracować. Znam grupy i dyscypliny sportowe, w których osiągane są topowe wyniki mimo braku sympatii pomiędzy zawodniczkami. W kadrze alpejek włoskich i norweskich, które osiągają topowe wyniki, powiedziałbym, że chemię widzą wyłącznie podczas prania, bo tam się zwyczajnie nie lubią. A jednak trenują i osiągają wyniki, mając jednego trenera.

 

To zapewne wynika ze skupienia się na samej sobie i odpowiednim profesjonalizmie?

Tak, trzeba pamiętać, że skoki to sport indywidualny i oceniając całości grupy, to jest maniera nasza i mediów, bo tak jest  wygodniej. Ostatecznie jednak zawodnicy oceniani są indywidualnie i to powinien być jedyny wyznacznik etosu pracy. W ramach jednej grupy może pracować ktoś kto jest bardzo dobry i ktoś bardzo słaby, to wszystko. Tak naprawdę dziewczyny same o tym decydują. Jak pracują z jednym trenerem, to nikt nie nakazuje im pracy z innym. Przykładem jest Ania Twardosz, która idzie zupełnie swoim torem przygotowań. Nie korzysta z trenera kadrowego. Są kryteria startowe do zawodów, spełniła te dotyczące mistrzostw świata i po prostu pojechała. To nie jest zamknięte środowisko, gdzie trenuje się tylko w systemie, który sobie wymyśliliśmy albo się z niego odpada. Podobnie jest w narciarstwie alpejskim z Michałem Jasiczkiem, który zupełnie nie korzysta z naszej oferty, ale spełnił kryterium, więc pojechał na mistrzostwa świata i wystartował w slalomie. Nie ma utartej ścieżki, nie ma monopolu, więc jak komuś coś nie pasuje, to zawsze może zrobić to na własną rękę. Jako Polski Związek Narciarski pokrywamy wszystkie koszty wynajmu skoczni narciarskich dla klubów w Polsce, płacimy za treningi, więc jak dziewczyna chce sama trenować w ramach klubu, to i tak nie musi ponosić kosztów skoczni, bo my za to płacimy. Możliwość trenowania na własną rękę jest bardzo duża.

 

rozmawiał Karol Cześnik

 

Dodaj komentarz