Piotr Żyła dokonał niezwykłego osiągniecia, broniąc w Planicy tytułu mistrza świata na skoczni normalnej, który wywalczył 2 lata temu w Oberstdorfie. To jednak nie musi być jego ostatni sukces w karierze. W rozmowie z naszym portalem, sekretarz Polskiego Związku Narciarskiego Jan Winkiel uważa, że doświadczonego zawodnika z Ustronia stać na skakanie na najwyższym poziomie przynajmniej do czterdziestego roku życia.
Karol Cześnik: Zdobycie przez Piotra Żyłę złotego medalu na normalnej skoczni w Planicy było dla Polskiego Związku Narciarskiego w jakimś stopniu spodziewane, czy też było to kompletne zaskoczenie?

Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN: Kompletne zaskoczenie to na pewno nie. Myślę, że był jednym z trzech kandydatów do tytułu, jeśli patrzymy na naszych skoczków. Po cichu mieliśmy nadzieję, że też Kamil Stoch dojdzie z formą. Nie byłoby zatem żadnym zaskoczeniem, gdyby Kamil, Dawid czy Piotrek zdobyli medal. Zresztą Żyła bronił tytułu z Oberstdorfu, więc to też potęgowało jego szansę i od początku w Planicy prezentował się naprawdę dobrze. Zaskoczenia nie było, chociaż po pierwszej serii faktycznie mało kto się tego spodziewał, łącznie z nami.
Jakie myśli pojawiły się u Pana po pierwszej serii? Wystrzelenie z trzynastego miejsca na pierwsze nie należy do najbardziej spodziewanych chwil w skokach narciarskich.
Z perspektywy czasu można mądrze powiedzieć, że rozegraliśmy to taktycznie. Mieliśmy zawodników przygotowanych na wszystkich pozycjach. W zależności od belki i wiatru mieliśmy możliwości do ataku. Faktycznie pierwszy skok Piotra nie był idealny, ale w drugim odpalił swoją klasyczną „petardę”. Na szczęście było ciasno po pierwszej serii, a on sam zamykał czternastkę mogąca walczyć o medale. To też dla mnie urok skoczni normalnych w zestawieniu ze skoczniami dużymi.
Co zatem miało większy wpływ na to, że Piotr drugim skokiem sięgnął po złoto? To kwestia bardziej przygotowanie mentalnego, czy też technicznego lub fizycznego?
Trochę wszystkiego, bo choć może i Piotrek tak nie wygląda, to jest „mental monster”. Na najważniejsze konkursy potrafi się zmobilizować. Jak mu się nie chce, to jego skoki wyglądają dramatycznie źle. W tym wypadku się skupił i myślę, że był dobrze przygotowany. Wszystko zagrało, tak jak powinno.

Jak długo zatem Piotr Żyła może jeszcze skakać i to na tak wysokim poziomie? Z jednej strony ma 36 lat, ale z drugiej strony skacze, jakby miał dużo mniej lat.
Myślę, że Piotrek będzie polował na rekordy Noriakiego Kasaiego i może je pobić. Podejrzewam, że czterdziestkę spokojnie przeskoczy w ramach Pucharu Świata. Ma też bardzo fajny kult pracy, jest przygotowany i wszechstronnie rozwinięty. Grał w piłkę nożną i siatkówkę, więc ogólnorozwojowo prezentuje się świetnie, co jest zasługą Jana Szturca. On zawsze pilnował, żeby zawodnicy wywodzący się z Wisły, czyli przykładowo Adam Małysz, Piotr Żyła, a także Paweł Wąsek i Olek Zniszczoł byli dobrze sportowo rozwinięci. To też pozwala na długowieczną karierę, bo organizm dużo lepiej reaguje, a obecna technologia sportu i kwestia regeneracji sprawią, że skakanie do czterdziestki nie będzie dla Piotrka wielkim wyczynem. Do najbliższych igrzysk na pewno będzie skakał, nie wyobrażam sobie innej możliwości. Jedynie poważna kontuzja mogłaby go zatrzymać. A tak w 2026 powinien mieć szanse medalowe.
Czy Thomas Thurnbichler dzięki wynikom na Mistrzostwach Świata w Planicy zaczyna spłacać kredyt zaufania, który mu udzielono przed sezonem? Złoto Piotra Żyły można uznać także za pierwszy wielki sukces Austriaka z naszą kadrą.
Jak najbardziej, choć za pierwszy sukces można już uznać wyniki w Pucharze Świata. Dla mnie ten sukces w Planicy jest o tyle pocieszający, że Thomas ma za sobą pierwszy kryzys i pokazał, że potrafi sobie z nim poradzić, odpowiednio planować trening, trafić z formą w imprezy główne. To chyba najfajniejszy element całej układanki, że pokazał się też jako trener reakcyjny. Nie jest taki, że wytrenuje zawodnika, a jak nie będzie szło, no to trudno. Buduje swój i zawodników system treningowy.
Po złocie Żyły pojawiło się wiele słów rozgoryczenia zagranicznych rywali, w których mowa była o loteryjnym konkursie czy „drugim Seefeld”. Czy to wyłącznie wyraz frustracji po przegranej, czy też nawarstwiało się to w nich przez długi czas, przez wiele niezrozumiałych wcześniej ruchach odpowiedzialnego za ruch na skoczni Borka Sedlaka?

Przez pół sezonu to my z Niemcami narzekaliśmy na Borka Sedlaka. W drugiej połowie sezonu, kiedy przyszła główna impreza, zaczęli narzekać inni. Są to ci, którzy wcześniej mówili, że nie jest tak źle. Borek jest dla mnie bardzo „losowym” pracownikiem. Jeżeli chodzi o jego decyzje, to często trudno mi znaleźć w nich jakąś logikę. Myślę, że około połowa z nich jest nielogiczna. Kiedyś trzeba było mieć szczęście do wiatru, a teraz do przypadku, w którym Borek to puści. Na pewno w Planicy nie było „drugiego Seefeld”. Cztery lata temu była dużo większa loteryjność i wiele elementów tam nie zagrało. Tutaj Piotrek trafił na dobre warunki i oddał jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy skok w karierze. To mu też sporo ułatwiło. Gdyby to był taki loteryjny konkurs, to Kamil Stoch miałby drugie miejsce i by było po sprawie. Zresztą paru zawodników, którzy skakali podobnie jak Piotrek, pokazali, że to nie jest takie „hop-siup”. Niemniej rozumiem w jakimś stopniu frustrację. Międzynarodowa Federacja Narciarska musi sobie zacząć z nią radzić. W zasadzie we wszystkich dyscyplinach dostaje się głównie im. Podobnie mieliśmy ze snowboardem, gdy były Mistrzostwa Świata w Bakuriani z trasą, która nie powinna być trasą czempionatu. Jeden z najlepszych snowboardzistów na świecie załatwił sobie tam kolano… A wracając do Borka Sedlaka, to chyba wszystko zostało powiedziane na jego temat. FIS powinien zabrać swoich pracowników na szkolenie albo postawić ich do pionu, bo zaraz dojdziemy do momentu, w którym nie będzie się dało tego oglądać, a jedynym tematem, o którym będziemy rozmawiać, będzie jaki błąd popełnił w dany weekend Borek.
Czy po skoku Kamila nie było poczucia, że jego skok został zbyt nisko oceniony i nieco wyższe noty dałyby mu medal?
Takie poczucie było, ale sam nie jestem sędzią, więc trudno mówić o szczegółach. Wyznaję zasadę, że jeżeli noty nie różnią się od siebie więcej niż 1,5 pkt., to znaczy, że były prawidłowe. W przypadku Kamila były dość równe, także sędziowie musieli wychwycić podobne uchybienia. Sądzę, że noty Stefana Krafta były za wysokie i to one sprawiły, że te Kamila wyglądały na zbyt niskie. Nie jestem jednak sędzią, więc nie będę się wymądrzać na ten temat. Trzeba by było porozmawiać z jakimś sędzią międzynarodowym.

Piotrek wraz z resztą kadry mają jeszcze szanse medalowe w dwóch konkursach. Jak Pan sądzi, ile medali i jakiego koloru mogą Polacy zdobyć?
Chciałbym chociaż jeszcze jeden. Czy to będzie drużynowy, czy też indywidualny, to mi jest bez różnicy. Myślę, że w obu konkursach mamy szansę. Przede wszystkim Dawid w rywalizacji indywidualnej na dużej skoczni może dać nam jeszcze dużo fajerwerków. Wtedy zdrowotnie już powinno być całkowicie w porządku, a głowa może być chętna sukcesów. W drużynówce, jeżeli będziemy skakać tak, jak na skoczni normalnej, to możemy być nawet jednym z głównych pretendentów do tytułu. Mamy bardzo wyrównany zespół. Trochę będzie zależało od warunków atmosferycznych. Niemniej my i Niemcy, Austriacy i może Słoweńcy, jak im zejdzie ciśnienie po medalu w mikście, będą walczyć o tytuł w drużynie. Stefanowi Horngacherowi trzeba oddać, że mimo mizernego sezonu, potrafi przygotować swoich zawodników na główną imprezę. Słoweńcy wydawali się murowanymi kandydatami do medali na skoczni normalnej, a także w rywalizacjach pań, a dorobek póki co mają bardzo mizerny. Na drużynówkę powinni się zmobilizować.
rozmawiał Karol Cześnik