O ile sportowa pozycja Dawida Kubackiego, Kamila Stocha czy Piotra Żyły jest niepodważalna, to o swoje musieli w tym sezonie walczyć pozostali reprezentanci Polski. W pierwszej części sezonu pozytywną niespodzianką była stabilna dyspozycja Pawła Wąska, natomiast w drugiej wyróżniał się Aleksander Zniszczoł, który zakończył zimę wynoszącym ponad 230 metrów rekordem życiowym w Planicy. – Do szóstki trochę brakuje, ale za ten sezon wystawiłbym sobie jako ocenę piąteczkę – powiedział.

Aleksander Zniszczoł był zdecydowanie najmocniejszym ogniwem kadry B prowadzonej przez trenera Macieja Maciusiaka. Aż do styczniowego Pucharu Świata w Zakopanem, wiślanin w finałowej trzydziestce znalazł się tylko raz, zajmując 29. miejsce w niemieckim Titisee-Neustadt. Od czasu zmagań na Wielkiej Krokwi aż do końca sezonu przydarzyły mu się tylko trzy wpadki. Poza tym 29-latek zdobywał pucharowe punkty w każdym ze startów, gromadząc łącznie 181 punktów. To dało mu w klasyfikacji generalnej 32. miejsce, najlepsze w dotychczasowej karierze. Jego wcześniejszą życiówką było 81 punktów zgromadzonych zimą 2020/2021, które w generalce dały Polakowi 40. miejsce.
Trzeba przyznać, że na regularne i solidne starty w zawodach najwyższej rangi, Zniszczoł kazał czekać kibicom dość długo. Już w sezonie 2011/2012 kiedy został wicemistrzem świata juniorów wydawało się, że niebawem jako „młody wilk” dołączy do czołówki. Teraz już jako doświadczony zawodnik powraca do wyczekiwanej od lat sportowej stabilizacji i powoli zadomawia się w elicie. Co prawda tej zimy skoczkowi z Beskidów nie udało się ani razu wskoczyć do konkursowej dziesiątki, jednak wielu wybrałoby właśnie tegoroczną regularność zwiastującą coś większego, a nie nieco przypadkowy wyskok na szóste miejsce w rosyjskim Niżnym Tagile z 2020 roku. Wtedy zresztą na starcie nie pojawiło się wielu zawodników ze światowej czołówki. Choć i w tym sezonie Zniszczoł był bliski sprawienia sensacji, ponieważ po pierwszej serii zawodów w japońskim Sapporo plasował się na trzeciej pozycji. Tym razem sukces był jednak ponownie połowiczny, ponieważ po słabszym finałowym skoku zakończył konkurs na 25. miejscu.

Spoglądając na osiągnięcia 29-latka, najbardziej imponująco wygląda trzynaste miejsce z zawodów PŚ w amerykańskim Lake Placid, piętnaste miejsce w turnieju Planica 7, dwudzieste miejsce z Mistrzostw Świata na normalnej skoczni w Planicy, a przede wszystkim rekordowe loty i dwudziesta pozycja w klasyfikacji PŚ w lotach. Aż do tego sezonu Zniszczoł legitymował się życiówką wynoszącą 216,5 metra. Poprawił ją już w styczniu na austriackim „mamucie” w Bad Mitterndorf, a następnie dokładał 225, 227,5, a w końcu 235,5 metra na słoweńskiej Letalnicy. I to właśnie z tego ostatniego lotu nasz reprezentant cieszył się w niedzielę najbardziej. – Ten skok był bardzo fajny i czułem się podczas tego skoku bardzo dobrze. W końcu przekroczyłem te 230 metrów i jak już przeleciałem tę kreskę, to sobie mówię: „O, jak dobrze, jest!”. Tylko mogło być dalej, bo spadłem troszkę z wysoka – komentował na gorąco. – Naprawdę nie mogłem sobie wymarzyć innego zakończenia sezonu, jak usłyszeć w Planicy piosenkę. Nawet żona mi mówiła: „Olek, żeby ci to jutro zagrali!”. A ja mówię: „Dobra, zagrają” – dodał, wspominając o słynnym motywie muzycznym „Planica, Planica, snežna kraljica” zespołu Avseniki, która była odtwarzana po każdym locie za granicę 235. metra. Zaznaczył też, że rozsmakował się w rywalizacji na obiektach „mamucich” i już nie może się doczekać przyszłorocznych Mistrzostw Świata w lotach, które odbędą się na Kulm-Skiflugschanze (HS-235) w Bad Mitterndorf.

– Za ten sezon wystawiłbym sobie jako ocenę piąteczkę. Do szóstki trochę brakuje, ale piąteczkę jak najbardziej. To jest dla mnie duży kop motywacyjny. Już jestem chętny do pracy i czuję, że będzie dobrze, że następny sezon będzie dobry. Wcześniej cały czas mi czegoś brakowało, a teraz to jest i trzeba z tego korzystać – mówił w Planicy reprezentant Polski zapytany o ocenę swoich zimowych startów. – U mnie widzę dużo rezerwy jeżeli chodzi o motorykę, ale też nie mogę tego za bardzo zmienić, bo potem technika może nie pójść w parze. Trzeba to robić z głową i będzie okej – zaznaczył. Zniszczoł przez większą część sezonu przebywał w rytmie startowym rodem z Pucharu Świata i podróżował wraz z kadrą A prowadzoną przez Thomasa Thurnbichlera, stając się nawet czwartym zawodnikiem do drużyny na światowy czempionat w Planicy. Mimo, że w drugoligowym Pucharze Kontynentalnym zanotował zaledwie cztery konkursy, to podkreślił kluczową w swoim przypadku rolę trenera kadry B, Macieja Maciusiaka. – Największe podziękowania dla trenera Maćka, bo z nim przygotowałem się do zimy i te skoki są na bardzo wysokim poziomie. Razem zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Potem w zimie już jest tylko skakanie, czyli to co wypracowaliśmy. Skakanie, głowa i walka. Od Zakopanego nie schodziłem poniżej pewnego poziomu i właśnie o to mi chodziło.
Przed polskimi skoczkami dni posezonowego odpoczynku, który niebawem zapewne przerodzi się w lekkie treningi dla podtrzymania kondycji fizycznej. Z pewnością po pięciomiesięcznej zimowej rywalizacji, każdy z zawodników myśli jednak o solidnym urlopie. – Fajnie, że ten sezon był długi. Był męczący, więc zobaczymy, jak będzie w przyszłym roku. Ma być krótszy, ale może zaczną wcześniej… Wakacje? Dopiero planuję. Naszym marzeniem jest wyjazd camperem, ale jak patrzyłem, to cenowo jest strasznie drogo. Chciałem jechać do Chorwacji i potem przejechać do Włoch.
Anna Libera i Anna Trybuś, korespondencja z Planicy,
+ Bartosz Leja,