Przed sezonem zimowym 2022/2023 światem skoków narciarskich wstrząsnęła informacja, że reprezentacja Norwegii oferuje swoją pomoc drużynie Stanów Zjednoczonych. Tak rozpoczęła się współpraca i łączone treningi dające dziś korzyści obu stronom. O pierwszym roku tego sportowego sojuszu opowiedział nam trener męskiego zespołu Amerykanów, Norweg Tore Sneli.
Wiktor Marczuk: Minął rok od rozpoczęcia współpracy na linii Norwegia-Stany Zjednoczone. Jaki to był dla Was czas?
Tore Sneli: Byliśmy bardzo zapracowani, ale całe to przedsięwzięcie sprawiło nam sporo frajdy. Ten pierwszy rok był w mojej opinii wyjątkowo udany: świetnie jest widzieć norweskich skoczków trenujących z tymi amerykańskimi. Ta współpraca wiąże się z wymianą cennych doświadczeń pomiędzy zawodnikami, a co za tym idzie, wzrasta wydajność naszej pracy. Jesteśmy naprawdę zadowoleni.
Jaka jest najważniejsza lekcja, którą wyciągnął Pan przez ten rok?
To trudne pytanie, ale doszedłem do wniosku, że płynące z tego sojuszu dzielenie się doświadczeniem jest najważniejsze dla rozwoju naszej drużyny. Fakt, że Stany Zjednoczone są częścią takiego interesującego systemu, wzmacnia u nas poczucie własnej wartości.
W takim razie co dalej? Jakie są dalsze cele?
Musimy nadal skupiać się na solidnym treningu fizycznym, a także na podstawach techniki skoku u naszych zawodników. Potrzebna jest nam regularność: to główny cel. Jak na razie chcemy mieć w swoich szeregach skoczków, którzy regularnie zdobywaliby punkty Pucharu Świata częściej, niż miało to miejsce do tej pory. Oprócz tego chcielibyśmy zapewnić Stanom Zjednoczonym miejsce w czołowej ósemce Pucharu Narodów. To są rzeczy kluczowe, jeśli chodzi o zbliżającą się zimę.

Co jest w tej chwili największą zaletą drużyny USA?
Nasza wola walki i wysoki poziom wspólnej komunikacji. Mamy młodych, ciekawych świata zawodników. Każdego dnia wkładamy w nasz rozwój dużo ciężkiej pracy, przy okazji wiedząc, że nie jesteśmy w tym wszystkim sami i możemy liczyć na wsparcie ze strony norweskiego zespołu.
Macie przy sobie utalentowanego Erika Belshawa. Jak powinna wyglądać teraz praca z tym, wciąż bardzo młodym, zawodnikiem?
Najważniejsza jest ciężka praca, ale nie na tyle ciężka, by przekraczać wyznaczone sobie granice rozsądku. Wszystko musi iść w normalnym tempie. Erik to bardzo ambitny skoczek, wciąż się uczy, pozyskuje krok po kroku coraz to więcej wiedzy. My musimy go wspierać i pomagać mu się rozwijać na tyle, na ile potrafimy. Wtedy Erik będzie w stanie pokazać drzemiący w nim spory potencjał.
Za to Andrew Urlaub również oddawał zeszłej zimy niezłej skoki, ale przy użyciu dość nietypowej techniki. Agresywnie zastawiał się nartami i nabierał wysokości w locie.
Zgadza się, sporo pracujemy nad tym, żeby wyeliminować ten nietypowy problem u Andrewa. On sam też radzi sobie z tym zmartwieniem coraz lepiej, robi wyraźne postępy. Wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku i mam nadzieję, że już niedługo tę zagwozdkę będziemy mieli już za sobą.

Co dalej z Tatem Frantzem? Zostanie przy skokach, czy wróci do kombinacji norweskiej?
Tate zostanie przy skokach. Teraz przed nim ostatni rok w szkole NTG (norweska szkoła dla najlepszych sportowców – przyp. red.) w Lillehammer, więc łączy nasze regularne treningi z tymi szkolnymi. Idzie mu całkiem nieźle, więc liczymy na dobre występy z jego strony.
Do waszego sojuszu dołączyli Artti Aigro i Frida Westman, narty z kołka zdjął także Kevin Bickner. Spodziewacie się kolejnych nazwisk?
Nie dotarły do mnie jeszcze żadne informacje w tej sprawie. Decyzja nie leży w moich rękach, ale cieszy mnie, że ta współpraca rozszerza się o kolejne reprezentacje.
Z perspektywy trenera dobrym wzmocnieniem byłby na pewno bułgarski samotnik, Władimir Zografski.
Jasne! Władimir ma w tej chwili świetny letni sezon i wygląda na to, że współpraca z jego aktualnym sztabem szkoleniowym układa mu się znakomicie.
Pana podopieczni na pewno byli podekscytowani niedawnym powrotem Lake Placid do kalendarza Pucharu Świata. Jak zapatrujecie się zatem na ostatnie pogłoski o modernizacji obiektu Copper Peak w Ironwood?
Zacznę od naszego zachwytu faktem, że USA znów gości zawody Pucharu Świata. Płynie z tego wiele dobrej zabawy. Dla Stanów Zjednoczonych, ale także i całych skoków narciarskich, fanów tego sportu, to bardzo ważny ruch. Co do Ironwood, to jeśli wszystko się uda, będziemy mieć w naszej drużynie kolejny pozytywny zastrzyk motywacji. To nietypowa skocznia, coś nowego, coś potrzebnego obecnie tej dyscyplinie.
Skoro mowa o nowościach, to czymś tak samo potrzebnym jest nowy format duetów? W zimowej wersji zadebiutował właśnie u Was, w Lake Placid, osiągnęliście dobre wyniki w tej konkurencji w Râșnovie.
Duety dają mniejszym nacjom szanse na występ, co jest dużym plusem dla tego formatu. To coś innego, nietypowy kierunek, więc jesteśmy jak najbardziej za. W Râșnovie poszło nam bardzo dobrze, ale zaznaczę też, że jesteśmy zadowoleni ze swoich wyników w klasycznych konkursach drużynowych. Niejednokrotnie plasowaliśmy się podczas nich w czołowej ósemce.

Zapewne miał Pan okazję rozmawiać z amerykańskimi działaczami do spraw skoków narciarskich. Jak według nich powinna wyglądać ta dyscyplina?
Tak, prowadziłem rozmowy i mogę na podstawie nich wywnioskować, że zainteresowanie skokami narciarskimi w USA jest na naprawdę wysokim poziomie. Kluczem do utrzymania tego stanu jest organizowanie kolejnych konkursów na terenie kraju, rozwijanie kolejnych zawodników. Trzeba wykorzystać fakt, że ten sport w Stanach ma swoją widownię, Amerykanie fascynują się nim. Przyjdą lepsze wyniki rodaków, to wraz z nimi przyjdzie coraz większa publika.
Jak ocenia Pan swoją relację ze swoim norweskim odpowiednikiem, czyli Alexandrem Stöcklem?
Alex, jak i cały norweski sztab, jest dla mnie bardzo pomocny. Współtworzymy naprawdę zgodną całość, zachowując profesjonalizm. Wszyscy, bo zarówno ja, inni trenerzy, jak i sami zawodnicy bardzo doceniają norweskie zaangażowanie. Gdy tylko zadam jakieś pytanie, czy zwrócę się o sugestię, mogę być pewnym, że Alex odpowie mi merytorycznie i konstruktywnie. Oczywiście nie jesteśmy w tym wszystkim samolubni: także służymy radą i pomocą Norwegom, gdy tylko jest taka potrzeba. O to w końcu chodzi we współpracy drużynowej.
Ta współpraca na pewno pomaga Wam też przy poznaniu tajników sprzętowych, których do tej pory mogliście nie znać.
Oczywiście. To dla mnie dobry temat, bowiem pracowałem przy sprzęcie, zanim zostałem jeszcze trenerem Amerykanów. Przez ostatni rok sporo nauczyliśmy się w tej materii. Norwegia działa bardzo strukturalnie, pieczołowicie. Tamtejsi ludzie spędzają bardzo wiele czasu, przygotowując wyposażenie skoczka, a także tłumacząc teoretycznie wszystkie te aspekty. Dostaliśmy wiele ważnych informacji, na podstawie których będziemy działać. Nie ukrywam też, że w kwestii sprzętu nasi skoczkowie byli Norwegom bardzo przydatni.
rozmawiał Wiktor Marczuk